Wczoraj miałem okazję być na pokazie przedpremierowym w IMAX:
Gdzieś w alternatywnej rzeczywistości powstał Suicide Squad, który jest filmem takim, na jaki kreowały go trailery (ludziom od marketingu należy wystawić pomnik): szalony, brawurowy, zabawny, pełen ekscytującej akcji, świeży i oryginalny film o ekipie jakiej kino jeszcze nie widziało. W naszej rzeczywistości SS jest jednak filmem, który jest niemal całkowitym przeciwieństwem tego, co obiecywały trailery.
Tak, te wszystkie one linery i fajne momenty w wykonaniu Harley, Kapitana Bumeranga i kogo tam jeszcze... to wszystko tu jest. Ale nie ma nic więcej. Naprawdę. Ten film jest tak irytująco napisany i zmontowany, że sprawia wrażenie sklejki pojedynczych momentów w sam raz pod trailery, ale brakuje mu przy tym płynności. W takich Strażnikach Galaktyki gagi i interakcje między bohaterami są częścią większych sekwencji, są w nie płynnie wpisane i wynikają naturalnie w trakcie scen. Tutaj nic takiego nie ma miejsca. Jest sobie scena w której nic się nie dzieje, nagle BANG! dostajemy jakiś heheszkowy tekst Harley w dokładnie takiej formie jak w trailerze, co do sekundy, CIĘCIE! jest sobie następna scena. Koniec. I tak jest w cały filmie, co dotyczy nie tylko samych one linerów etc., ale też całych wątków. Liczycie na ciekawą relację Harley-Joker? Zapomnijcie, nie ma tu wiele ponad to, co było w zwiastunach.
Przekłada się to również na inny problem - nie wierzę w tę ekipę, ponieważ Ayer nie dał mi ku temu powodu. Ci ludzie (i jeden krokodyloludź) po prostu znaleźli się, z przymusu, w jednym miejscu i działają obok siebie, ale nie razem. Nie wytwarzają się żadne więzi i relacje, nie ma chemii, nie ma dynamiki. Czasami ktoś do kogoś zagada albo przedrzeźni (w formie takiej jak w trailerze, co do sekundy, po czym nastąpi CIĘCIE!), ale nic poza tym.
Nie chcę wnikać w to, co dodano w dokrętkach, bo cała masa momentów będących fun! była w trailerze z Bohemian Rapsody który zadebiutował w styczniu, a dokrętki miały miejsce na przełomie marca/kwietnia, ale to nie jest spójny film. Mówcie co chcecie o Batman v Superman (po kolejnej powtórce dałem ostateczne 7/10, naturalnie dla wersji rozszerzonej) i chociaż w dalszym ciągu nie jestem fanem wielu pomysłów Snydera, to dostrzegam w tamtym filmie jakiś zamysł, nawet jeśli nie jest to zamysł doskonały. Wiem co Snyder chciał przez swój film powiedzieć i o czym opowiedzieć i chociaż nie udało mu się to w takim stopniu w jakim byśmy tego chcieli, to nie mogę odmówić BvS przynajmniej próbowania. Suicide Squad niczego nie próbuje; jest filmem bez tożsamości, zbiorem kompletnie niepasujących do siebie klimatów, stylów i gatunków, w tym rozbuchanego blockbustera z ratowaniem świata w finale. Nie jestem sobie w stanie wyobrazić jak to mogło wyglądać przed dokrętkami, ponieważ ni cholerę nie dostrzegam w SS tego jednego, głównego pomysłu.
Nie potrafię też powiedzieć kto jest głównym bohaterem tego filmu, choć to Deadshot, z racji czasu ekranowego, zdaje się nim być, ale nic tego nie usprawiedliwia, bo jego wątek jest banalny i nieciekawy.
Aktorsko jest fajnie, trudno tu komukolwiek coś zarzucić (poza drewnianym Kinnamanem), ale... tutaj też dochodzi wspomniany syndrom "kręcenia pod trailery". Margot Robbie, na którą liczyłem najbardziej, jest fajna, seksowna i w ogóle, ale te wszystkie świetne momenty z trailerów pozostają tylko świetnymi momentami z trailerów. Nie mam wrażenia, że dano mi Harley jako pełnokrwistą POSTAĆ, ale zbiór tychże właśnie momentów. Coś co mogło dać jej naprawdę w tej roli zabłysnąć, czyli jej stopniowa fascynacja i zauroczenie Jokerem aż po popadnięcie w szaleństwo sprowadza się do kilku krótkich momentów, z których wszystkie (!!!) zostały pokazane w trailerach. Szczerze mówiąc spodziewałem się, że jej związek z Jokerem stanowić będzie sporą część filmu, a ich historia zostanie rozłożona na serię retrospekcji, ale nic z tych rzeczy. W ogóle rola Jokera jest tu w zasadzie żadna, a Jared Leto... ma potencjał. Chętnie zobaczę go w starciu z Batmanem, gdzie będzie miał okazję błysnąć, ale tutaj takiej szansy nie miał. Jasne, Joker nie jest tu głównym złym, ale przypomnijcie sobie Jokera w Mrocznym Rycerzu - tam niemal każda scena z nim była kultową już w dniu premiery, a jego dialogi - klasykami. Za aktorskim oddaniem Heatha Ledgera stał scenariusz, tutaj? Niestety nie. Joker w Suicide Squad jest zmanierowany i przykuwa uwagę wyglądem, ale nie robi i nie mówi niczego zapadającego w pamięć. Po 8 latach Joker Ledgera wciąż jest cytowany, a sceny z nim, bez przesadyzmu, przeszły do historii. Joker Leto, przynajmniej ten z SS, cytowany nie będzie nigdy, a sceny z jego udziałem będą zapomniane już po wyjściu z kina.
Warto wspomnieć o jeszcze jednym: tak irytujące, nachalne i częste używanie piosenek jest chyba tylko w polskich komediach romantycznych, poza tym użycie Spirit in the Sky uważam za celową prowokację. Tak, to klasyk i Strażnicy Galaktyki nie mają wyłączności na ten utwór, ale... serio? Spośród setek, tysięcy piosenek trzeba było użyć akurat tej, która była już u konkurencji?
Scena po napisach totalnie zbędna, choć daje nam, widzom wiedzę na temat tego co z kolei wie jedna z postaci. Pytanie brzmi jakie będzie to mieć konsekwencje w przyszłości, bo równie dobrze może nie mieć żadnych.
5/10
Gdzieś w alternatywnej rzeczywistości powstał Suicide Squad, który jest filmem takim, na jaki kreowały go trailery (ludziom od marketingu należy wystawić pomnik): szalony, brawurowy, zabawny, pełen ekscytującej akcji, świeży i oryginalny film o ekipie jakiej kino jeszcze nie widziało. W naszej rzeczywistości SS jest jednak filmem, który jest niemal całkowitym przeciwieństwem tego, co obiecywały trailery.
Tak, te wszystkie one linery i fajne momenty w wykonaniu Harley, Kapitana Bumeranga i kogo tam jeszcze... to wszystko tu jest. Ale nie ma nic więcej. Naprawdę. Ten film jest tak irytująco napisany i zmontowany, że sprawia wrażenie sklejki pojedynczych momentów w sam raz pod trailery, ale brakuje mu przy tym płynności. W takich Strażnikach Galaktyki gagi i interakcje między bohaterami są częścią większych sekwencji, są w nie płynnie wpisane i wynikają naturalnie w trakcie scen. Tutaj nic takiego nie ma miejsca. Jest sobie scena w której nic się nie dzieje, nagle BANG! dostajemy jakiś heheszkowy tekst Harley w dokładnie takiej formie jak w trailerze, co do sekundy, CIĘCIE! jest sobie następna scena. Koniec. I tak jest w cały filmie, co dotyczy nie tylko samych one linerów etc., ale też całych wątków. Liczycie na ciekawą relację Harley-Joker? Zapomnijcie, nie ma tu wiele ponad to, co było w zwiastunach.
Przekłada się to również na inny problem - nie wierzę w tę ekipę, ponieważ Ayer nie dał mi ku temu powodu. Ci ludzie (i jeden krokodyloludź) po prostu znaleźli się, z przymusu, w jednym miejscu i działają obok siebie, ale nie razem. Nie wytwarzają się żadne więzi i relacje, nie ma chemii, nie ma dynamiki. Czasami ktoś do kogoś zagada albo przedrzeźni (w formie takiej jak w trailerze, co do sekundy, po czym nastąpi CIĘCIE!), ale nic poza tym.
Nie chcę wnikać w to, co dodano w dokrętkach, bo cała masa momentów będących fun! była w trailerze z Bohemian Rapsody który zadebiutował w styczniu, a dokrętki miały miejsce na przełomie marca/kwietnia, ale to nie jest spójny film. Mówcie co chcecie o Batman v Superman (po kolejnej powtórce dałem ostateczne 7/10, naturalnie dla wersji rozszerzonej) i chociaż w dalszym ciągu nie jestem fanem wielu pomysłów Snydera, to dostrzegam w tamtym filmie jakiś zamysł, nawet jeśli nie jest to zamysł doskonały. Wiem co Snyder chciał przez swój film powiedzieć i o czym opowiedzieć i chociaż nie udało mu się to w takim stopniu w jakim byśmy tego chcieli, to nie mogę odmówić BvS przynajmniej próbowania. Suicide Squad niczego nie próbuje; jest filmem bez tożsamości, zbiorem kompletnie niepasujących do siebie klimatów, stylów i gatunków, w tym rozbuchanego blockbustera z ratowaniem świata w finale. Nie jestem sobie w stanie wyobrazić jak to mogło wyglądać przed dokrętkami, ponieważ ni cholerę nie dostrzegam w SS tego jednego, głównego pomysłu.
Nie potrafię też powiedzieć kto jest głównym bohaterem tego filmu, choć to Deadshot, z racji czasu ekranowego, zdaje się nim być, ale nic tego nie usprawiedliwia, bo jego wątek jest banalny i nieciekawy.
Aktorsko jest fajnie, trudno tu komukolwiek coś zarzucić (poza drewnianym Kinnamanem), ale... tutaj też dochodzi wspomniany syndrom "kręcenia pod trailery". Margot Robbie, na którą liczyłem najbardziej, jest fajna, seksowna i w ogóle, ale te wszystkie świetne momenty z trailerów pozostają tylko świetnymi momentami z trailerów. Nie mam wrażenia, że dano mi Harley jako pełnokrwistą POSTAĆ, ale zbiór tychże właśnie momentów. Coś co mogło dać jej naprawdę w tej roli zabłysnąć, czyli jej stopniowa fascynacja i zauroczenie Jokerem aż po popadnięcie w szaleństwo sprowadza się do kilku krótkich momentów, z których wszystkie (!!!) zostały pokazane w trailerach. Szczerze mówiąc spodziewałem się, że jej związek z Jokerem stanowić będzie sporą część filmu, a ich historia zostanie rozłożona na serię retrospekcji, ale nic z tych rzeczy. W ogóle rola Jokera jest tu w zasadzie żadna, a Jared Leto... ma potencjał. Chętnie zobaczę go w starciu z Batmanem, gdzie będzie miał okazję błysnąć, ale tutaj takiej szansy nie miał. Jasne, Joker nie jest tu głównym złym, ale przypomnijcie sobie Jokera w Mrocznym Rycerzu - tam niemal każda scena z nim była kultową już w dniu premiery, a jego dialogi - klasykami. Za aktorskim oddaniem Heatha Ledgera stał scenariusz, tutaj? Niestety nie. Joker w Suicide Squad jest zmanierowany i przykuwa uwagę wyglądem, ale nie robi i nie mówi niczego zapadającego w pamięć. Po 8 latach Joker Ledgera wciąż jest cytowany, a sceny z nim, bez przesadyzmu, przeszły do historii. Joker Leto, przynajmniej ten z SS, cytowany nie będzie nigdy, a sceny z jego udziałem będą zapomniane już po wyjściu z kina.
Warto wspomnieć o jeszcze jednym: tak irytujące, nachalne i częste używanie piosenek jest chyba tylko w polskich komediach romantycznych, poza tym użycie Spirit in the Sky uważam za celową prowokację. Tak, to klasyk i Strażnicy Galaktyki nie mają wyłączności na ten utwór, ale... serio? Spośród setek, tysięcy piosenek trzeba było użyć akurat tej, która była już u konkurencji?
Scena po napisach totalnie zbędna, choć daje nam, widzom wiedzę na temat tego co z kolei wie jedna z postaci. Pytanie brzmi jakie będzie to mieć konsekwencje w przyszłości, bo równie dobrze może nie mieć żadnych.
5/10