Dołączam się do tych 17 osób na świecie, którym film się podobał. Zupełnie nie rozumiem krytyki - nie był ani nudny, ani żenujący, ani nie było tam nic związanego z Woodym Alenem, więc nie wpisuje się w moje kryteria filmu złego. Może nie zaangażował mnie tak jak część pierwsza, ale nie potrafię nie zachwycać się zdjęciami, aktorstwem, muzyką i ogólnym, przygnębiającym retro klimatem. Sama historia nie była szczególnie porywająca, czułem ją bardziej jako coś jakby rozszerzenie części pierwszej niż samodzielny film - trochę jakby zrobić film z ostatniej, post-atomowej godziny Openhaimera - ale tu właśnie konieczny okazał się eksperyment z konwencją musicalu, który urozmaicał fabułę i pozwalał odczuć tę bardziej surrealistyczną perspektywę Arthura. Szkoda tylko, że spośród piosenek - choć świetnie przedstawionych i ogranych - nie dało się wyłowić choćby jednego przeboju, do którego chciałoby się wrócić. Mimo to film oglądałem od początku do końca z zainteresowaniem, po seansie trochę tańczyliśmy z żoną po opustoszałym parkingu kina, a niektóre kawałki nucimy sobie do dziś, więc gdzieś tam w duszę trafił, a to już dużo.
Totalnie nie interesowało mnie, czy Fleck stanie się TYM Jokerem, czy może to świadomy przytyk reżysera, że to jednak NIE TEN Joker... po prostu oglądałem postać, którą nam dano, jej wzloty i upadki. Widziałem chorego, nieszczęśliwego człowieka, który zrobił złe rzeczy i który chciał być zauważony, a nie genezę ikonicznego superzłoczyńcy i dobrze mi z tym było. Jeszcze przy pierwszej części miałem mocno z tyłu głowy, że to Gotham, że są tam Wayne'owie, że z tego może być jakiś Batman i tak dalej, a tutaj - choć wizerunek i imię Jokera pojawiały się co chwila - w pewnym momencie zupełnie odciąłem się od przynależności do bat-świata i może właśnie dlatego seans uważam za udany. Przyjąłem to, co reżyser chciał nam dać zamiast czegoś tam od niego oczekiwać, co jest chyba strasznym problemem dzisiejszej widowni.
Lady Gaga świetnie się zaprezentowała, choć miałem mały problem z postacią Lee. Była super jako pacjentka Arkham na początku, ale chwilę później stała się zbyt silna, zbyt wpływowa na ten film. Wszędzie ją wpuszczano, gadała z kim chciała, aż za bardzo, ale i tak stokroć wolę taką postać niż przerysowaną, irytującą Harley w wykonaniu Margot Robbie.
Scena na schodach naprawdę piękna.
W obliczu gniotów, które regularnie serwuje kino - a zwłaszcza pod szyldem wszelkiego kina około-komiksowego - wielka, zbiorowa krytyka Jokera jest co najmniej nie na miejscu, bo to bardzo dobry film sam w sobie, który odważył się jednocześnie być czymś oryginalnym. Cieszę się, że kupiłem na niego swój skromny bilecik.
Totalnie nie interesowało mnie, czy Fleck stanie się TYM Jokerem, czy może to świadomy przytyk reżysera, że to jednak NIE TEN Joker... po prostu oglądałem postać, którą nam dano, jej wzloty i upadki. Widziałem chorego, nieszczęśliwego człowieka, który zrobił złe rzeczy i który chciał być zauważony, a nie genezę ikonicznego superzłoczyńcy i dobrze mi z tym było. Jeszcze przy pierwszej części miałem mocno z tyłu głowy, że to Gotham, że są tam Wayne'owie, że z tego może być jakiś Batman i tak dalej, a tutaj - choć wizerunek i imię Jokera pojawiały się co chwila - w pewnym momencie zupełnie odciąłem się od przynależności do bat-świata i może właśnie dlatego seans uważam za udany. Przyjąłem to, co reżyser chciał nam dać zamiast czegoś tam od niego oczekiwać, co jest chyba strasznym problemem dzisiejszej widowni.
Lady Gaga świetnie się zaprezentowała, choć miałem mały problem z postacią Lee. Była super jako pacjentka Arkham na początku, ale chwilę później stała się zbyt silna, zbyt wpływowa na ten film. Wszędzie ją wpuszczano, gadała z kim chciała, aż za bardzo, ale i tak stokroć wolę taką postać niż przerysowaną, irytującą Harley w wykonaniu Margot Robbie.
Scena na schodach naprawdę piękna.
W obliczu gniotów, które regularnie serwuje kino - a zwłaszcza pod szyldem wszelkiego kina około-komiksowego - wielka, zbiorowa krytyka Jokera jest co najmniej nie na miejscu, bo to bardzo dobry film sam w sobie, który odważył się jednocześnie być czymś oryginalnym. Cieszę się, że kupiłem na niego swój skromny bilecik.