Akurat brak Kevina Conroya to najmniejszy problem tego filmu. Jeszcze przebolałbym kartonowych bohaterów, głupie dowcipy czy bezsensowną kriogenikę, ale nie wybaczę robienia z widza idioty. Polecam scenę, w której przebrani za wieśniaków Solomon Grundy i Cheetah przekonują Kentów do oddania im świeżo znalezionego w rakiecie Kal-Ela. Rozumiem, że słowo Adventures nie pojawiło się w tytule przez przypadek, ale pewne zagrywki powinny pozostać w domenie Loony Toons czy Disneya. Frustracja byłaby dużo mniejsza gdyby film okazał się spinoffem jakiegoś infantylnego serialu, jak np. Batman vs. Dracula. Tu cios przyszedł jednak praktycznie znikąd.
