Aktualności:

"Batman: Ziemia Niczyja. Walka o Gotham. Tom 3" w sprzedaży od 29 maja.

Menu główne
Menu

Pokaż wiadomości

Ta sekcja pozwala Ci zobaczyć wszystkie wiadomości wysłane przez tego użytkownika. Zwróć uwagę, że możesz widzieć tylko wiadomości wysłane w działach do których masz aktualnie dostęp.

Pokaż wiadomości Menu

Wiadomości - Zatrakus

#121
Cóż, stereotypy są jak pasożyt, który skrajnie utrudnia wymyślenie czegoś sensownego.

W mojej koncepcji mam czterech polskich herosów, działających jako zespół:

- Wax Rouge- na podstawie opowieści dziadka odszukał tajny, nazistowski bunkier z arsenałem niemieckiej broni, w tym eksperymentalnej. Wśród tej ostatniej znajduje pokrytą runami uprząż, służącą, jak z czasem odkrywa, do stawania się niewidzialnym. Inspirując się słynnym, polskim superbohaterem działającym w USA w czasie Zimnej Wojny, Wax Agentem, odtwarza jego strój(brązowe płaszcz, spodnie i rękawiczki, oprócz tego kapelusz, a także zasłaniająca całą głowę maska w kolorze skóry oraz soczewki kontaktowe, pozornie przebarwiające białka oczu na kolor maski) i zaczyna walkę z przestępcami.

- Diabeł- niewiele o nim wiadomo. Działa w bliżej niesprecyzowanej, polskiej wsi przy wschodniej granicy. Jest kimś w rodzaju polskiego Punishera, bezwzględnie i krwawo eliminującego kryminalistów. Stosuje on tradycyjną broń palną, w tym rewolwery i dwururkę, lecz głównie sięga po oręż własnej produkcji, jak szybkostrzelny pistolet na gwoździe czy miny zapalające ze śmietanką do kawy w proszku. Nosi dres(bez skojarzeń... a w sumie to nie będę wam ich bronił, są nawet słuszne) oraz gumową maskę diabła.

- Sarmatius- wychowany w USA, zaczytywał się w Słowackim, Mickiewiczu, Sienkiewiczu i innych klasykach polskiej literatury, budując swoją tożsamość narodową wobec całkowitej bezczynności swoich rodziców na tym obszarze wychowania. Wreszcie, wyzyskując część sporego majątku rodziców, wyjeżdża do kraju, gdzie postanawia walczyć o sprawiedliwość, opiewaną w ukochanej literaturze. Używa szabli, miecza dwuręcznego(noszonego na plecach), pistoletu, miotacza linki z hakiem oraz zestawu bomb dymnych czy hukowo-błyskowych. Nosi też przy sobie własny wybór fragmentów polskiej literatury, które uznaje za najwartościowsze, bądź przydatne w różnych sytuacjach. Bez problemu cytuje Mickiewicza czy ,,Trylogię" Sienkiewicza z pamięci.


- Sokolnik- kolejna niezwykle tajemnicza postać. Nosi czarny strój bojowy, jego prawe przedramię okrywa biała rękawica, o czerwonym wnętrzu dłoni. Z tejże rękawicy wysuwają się cztery szpony- trzy do przodu i jeden w tył, nad łokciem. Gdy nie musi się maskować, nosi białą maskę, w której usta zakrywa mu metalowa, pozłacana osłona. Stosuje też termowizję, wtedy szkła kombinezonu przybierają pomarańczowy kolor. Pracuje dla nieznanych mocodawców, prawdopodobnie w jakiś sposób powiązanych z polskim rządem.

Naprzeciwko naszych herosów staną nie tylko odgrzewane kotlety, jak dawne pomysły nazistów czy komunistów, ale też obdarzeni supermocami rodacy i imigranci, a także przedwieczne, słowiańskie bóstwa, powracające z odmentów zapomnienia by upomnieć się o umysły swych dawnych wyznawców.

Co o tym sądzicie? Coś zmienić?

Czy macie koncepcje jakichś interesujących wrogów(arcyzły pilnie potrzebny![ale bez żadnych komuchów, nazistów, współczesnych polityków i aktywistów, bądź celebrytów etc.])?
#122
Wasza twórczość / Ojczysty superheros
07 Maj 2013, 22:52:49
Swego czasu w wątku na temat komiksu "Biały Orzeł" padło kilka koncepcji polskiego superherosa gnieżdżących się w czeluściach umysłów forumowiczów.

Wchodząc właśnie w kolejne, kluczowe stadium opracowywania własnej koncepcji polskiego zespołu superbohaterów(czyli spisywania pomysłów, pisania pierwszej historii, a przy okazji uzupełniania nieznaczących detali, jak choćby nazwiska ;) ), pytam Was, bywalcy forum BatCave, czy nie macie czegoś do powiedzenia na ten temat.

Jak WY wyobrażacie sobie takiego polskiego superbohatera lub bohaterów?

Czy możliwe byłoby zaprojektowanie takowych bez przeideologizowania ich?

Jak mogli by wyglądać superprzestępcy(bez aluzji politycznych itp.)?

#123
Wasza twórczość / Odp: Wayne&Pennyworth
03 Maj 2013, 21:31:23
Nad językiem popracuję, ale sam nie spodziewam się cudów. Zaś w kwestii długości tekstu- z tym będzie tylko gorzej ;) .

Wkrótce wrzucę kolejny fragment, zatytułowany ,,Studium Lęku". Zaspoiluję, iż pojawi się postać, jakiej w roli sojusznika Wayne'a raczej nikt by się nie spodziewał. Dodatkowo, nie nastawiałbym się na Bruce'a w stroju Mrocznego Rycerza, takowy trafi się może dwa razy w całej historii, a na pewno nie w Epizodzie I.
Na koniec zostawię podziękowania za ogółem pochlebny charakter komentarza... Dzięki :) .


Post Merge: 05 Maj  2013, 12:18:56

Kolejny fragment(jestem niecierpliwy), dosyć krótki, a przy tym sporo mniej dramatyczny. Zatytułowany jest "Studium lęku".

Życzę miłej lektury i apeluję o komentarze! Najlepiej merytoryczne, lecz, jak wspomniałem wyżej, jestem niecierpliwy, toteż mniej przemyślane wrażenia z lektury również przyjmę z radością.


   Wstał wcześnie rano.

   Właściwie to Alfred go obudził. Patrzył na panicza Wayne'a z łagodnym, lekko pobłażliwym uśmiechem. Zabawne wydało mu się, że po studiach pełnych nocy zarwanych przy biurku Bruce miał ochotę usnąć w fotelu. Dziwnym wszak było, że nie położył się do łóżka, lecz nie stanowiło to dla Pennywortha problemu wartego roztrząsania.

- Dzień dobry paniczu – powiedział Alfred, trącając lekko Bruce'a w ramię.
- Yhhmm... Dzień dobry Alfredzie... Gdzie ja jestem?
- W fotelu, o ile właściwie identyfikuję mebel, w którym panicz raczył zasnąć.
- Mmmh... Faktycznie, ehh... Która godzina?
- Chwilę, paniczu – powiedział i wyciągnął pozłacany zegarek na łańcuszku – Szósta siedemnaście, paniczu.
- Masz dla mnie jakieś śniadanie?
- Coś się znajdzie, paniczu – odpowiedział i wyszedł z pokoju.

   Bruce podniósł się w fotelu, by następnie rozpocząć żmudny proces zbierania myśli. Nie był on takim, gdyż panicz Wayne należał do szczególnie powolnych w myśleniu, wprost przeciwnie, po prostu miał naprawdę wiele do uporządkowania.

   Setki godzin rozmów, dyskusji, debat.

   Tysiące notatek, zalążków prac, pomysłów na eksperymenty.

   Efekt zetknięcia się dwóch studentów psychiatrii.

   Dwóch szczególnych umysłów.

   Dziś ten drugi miał przyjechać do Gotham.

   Alfred wszedł do pokoju z tacą, na której ustawione zostały filiżanka z herbatą oraz talerz, a na nim wyłożony był brytyjski zestaw do wywoływania miażdżycy, zwany też angielskim śniadaniem. Bruce spojrzał z rozpaczą na tą potworność, którą mogli wymyślić jedynie ludzie na tyle szaleni, by pić swoją 'five o'clock tea' nawet w środku bombardowania.

   Dostrzegłszy grymas na twarzy panicza Wayne'a, Alfred uśmiechnął się dobrotliwie i stwierdził:

- Spokojnie paniczu, ja też unikałem jak mogłem jedzenia takich posiłków, co przyczyniło się do uformowania mojej atletycznej postaci – usłyszawszy te słowa Bruce dwukrotnie omiótł wzrokiem sylwetkę swego lokaja, by nieomal w panice przejąć z jego rąk tacę z posiłkiem.
- Dziękuję Alfredzie – powiedział Wayne.
- Drobiazg, paniczu. Na którą godzinę przygotować samochód?
- Na jedenastą.
- Pański przyjaciel, o którym tak zachowawczo pisał pan w listach, przybywa dziś, czyż nie?
- Owszem... Przy okazji, przypomnij mi kiedyś, bym nauczył cię obsługi poczty elektronicznej, dobrze?
- Oczywiście, na pewno skrupulatnie zapiszę  to przypomnienie – powiedział i odszedł szybko.

   Bruce zaczął jeść śniadanie, rozmyślając przy tym nad konsekwencjami projektu, który zamierzał wraz ze swym przyjacielem rozpocząć. Właściwie, do głowy przyszło mu słowo ,,rozpętać", wobec tak daleko idącego wpływu ich działań na świat wokół.

   Czasami go to przerażało.

   A tym samym wiedział, że mieli rację.

   On miał rację.

*

   Spotkali się w małej kawiarni na dawnym rynku miasta. Jednym z tych miejsc, od których aż emanował ponury, gotycki klimat metropolii. Bruce'owi nie do końca się ono podobało. Uważał, że nie potrzeba dodatkowo uwidaczniać mroku Gotham, ale on miał okazję odczuć go w pełni. Jego przyjaciel znał te cienie tylko z opowieści.

  Siedział na uboczu, skąd miał doskonały widok zarówno na plac oraz kręcących się na nim ludzi, jak i na innych klientów wraz z obsługą. Wayne podszedł do niego, choć ów człowiek zauważył Bruce'a dopiero po chwili.

- Jak ci się podoba miasto, John?
- Uhm... Och, cześć Bruce. Jest wspaniałe, dokładnie takie, jakim mi je opisywałeś. Idealne – Wayne spojrzał na niego ponuro i usiadł po drugiej stronie stolika.
- Przygotowałeś już próbki?
- A ty? – odparł tajemniczy psychiatra.
- Poślę po nie Alfreda, jeszcze dziś. Mówiłeś, że masz już gotowy prototyp. Chyba mi nie powiesz, że zostawiłeś je w domu?
- Spokojnie, są tu – wskazał walizkę ustawioną pod jego krzesłem.
- Dobrze – powiedział Bruce, ściszając głos – Jaki archetyp jest nam potrzebny?
- Drobny kryminalista, popychadło. Kompleks niższości, łatwo wpada w panikę. Jak oceniasz dostępność?
- Powszechniejszy niż bezdomne zwierzęta.
- Dobrze.
- Kiedy wyruszamy na łów?
- Dziś w nocy.
- W porządku – powiedział Bruce pamiętając, że ćwiczyli tę rozmowę dziesiątki razy.

   Mieli wspólną pasję. Właściwie, to wspólną obsesję. Był nią strach. Wayne nie wiedział, skąd wzięła się ona u jego przyjaciela, za to doskonale pamiętał, kiedy ów pasożyt zagnieździł się w jego własnej głowie.

   To stało się wtedy, gdy odzyskał zdolność mówienia i słuchania. Chyba jeszcze tej samej nocy... Zadał to podstawowe, uniwersalne pytanie, które dręczyło wszystkich ludzi od zarania dziejów: ,,Dlaczego?". Choć w zasadzie było to: ,,Dl – dlaczego?!!", przepełniony rozpaczą wrzask, odbierający oddech. Jedyne, o czym był w stanie myśleć, co trwało w mroku rozpaczy i niemożności pojęcia  tego, czego właśnie doświadczył.

   Mógł zapaść się w otchłań poczucia niesprawiedliwości.

   Mógł stać się rozpaczą, gniewem, zemstą.

   Ale on mu nie pozwolił. Jego przyjaciel.

   Alfred dał mu odpowiedź. Prostą, nie łatwą, lecz kojącą.

- To ze strachu - powiedział drżącemu Bruce'owi
- Ze strachu? - spytał mały Wayne, nie potrafiąc pojąć, jak ten demon, którego widział, mógłby czuć strach, tak jak on czy inni ludzie.
- Tak, ze strachu. Widzisz Bruce, ludzie boją się bardzo wielu rzeczy: biedy, głodu, więzienia...
- Śmierci? – wtrącił drżącym głosem chłopiec.
- Tak, śmierci też - odparł ponuro Pennyworth.
- Czego on się bał, Alfredzie?
- Biedy, więzienia. Tak jak my chciał żyć, ale nie potrafił zrobić tego uczciwie. Pewnie zrobił to, bo bał się, że zostanie złapany. Najpewniej nie chciał ich skrzywdzić, ale spanikował.

   Bruce chciał jeszcze o coś zapytać, ale milczał. To chyba mu wystarczyło.

   Po rozmowie z Johnem Bruce wrócił do Wayne Manor i poprosił Alfreda, by ten złapał dla niego kilka nietoperzy z jaskiń pod dworem. Kazał też nie przynosić sobie kolacji oraz by nie niepokoił go aż do jutra.


Czytelniku! PRZECZYTAŁEŚ-SKOMENTUJ!(bo jak nie będziecie komentować, to ja nie będę miał pewności, czy dodawać kolejne fragmenty, więc wyrażajcie jakieś opinie).
#124
Wasza twórczość / Wayne&Pennyworth
01 Maj 2013, 16:11:39
   Moje nowe opowiadanie o Batmanie, które, jako całość, przedstawiałoby najważniejsze wydarzenia w wymyślonym przeze mnie elseworldzie. Na początek wrzucę pierwszy fragment pierwszego epizodu, opatrzony krótkim i banalnym tytułem "Powrót".
   Życzę miłej lektury, a jednocześnie proszę o konstruktywne komentarze.

   Od czego należałoby zacząć tą opowieść? Historię o dwóch mężczyznach, którzy zmienili Gotham City raz i na zawsze? Wszak każda opowieść ma początek, środek i koniec, toteż najlepiej nam będzie zacząć chwilę po prologu...

   Panicz Wayne stanął przed drzwiami swojej rezydencji, ciesząc się, że znów jest w domu. Nacisnął przycisk dzwonka, a gdzieś w jego głowie, w tym fragmencie umysłu, który zwykło zwać się podświadomością, uruchomiło się odliczanie: 60, 59, 58, 57, 56... Krótka przerwa na mimowolny uśmiech wywołany uzmysłowieniem sobie tegoż odliczania i na w pół świadomy powrót do niego: 53, 52, 51... Kolejne sekundy mijały, a tak dobrze znana Bruce'owi niepospieszność jego lokaja wprawiała nowo tytułowanego doktora Wayne'a w niesamowity, błogi nastrój. 47, 46, 45, 44...

   Mimo iż drzwi wciąż pozostawały zaryglowane, wspomagany siłami wyobraźni wzrok milionera już przenikał dwuskrzydłowe, dębowe drzwi: wspinał się po szerokich, umieszczonych centralnie naprzeciw nich schodach, następnie skręcał w lewo, przy rozwidleniu tego wodospadu stopni, i znów na lewo. Dalej na wprost, by znów zmienić kurs, dla różnorodności, w prawo. Mijał, nazbyt nudne i realistyczne na gust panicza, portrety przodków, ciesząc się, że nie zdecydował się honorować swoich rodziców takowym pomnikiem. Wreszcie, przenikał uchylone drzwi swego pokoju, gdzie Alfred właśnie odkładał ledwie napoczętą herbatę w porcelanowej filiżance na srebrną tacę ze śniadaniem, którą, nieprzemożoną siłą przyzwyczajenia, codziennie ustawiał na stoliku nocnym swego panicza. Następnie ruszyć miał szybkim, acz drobnym krokiem tą samą trasą, którą przebył umysł Bruce'a i z niepojęcie angielską flegmą otworzyć drzwi. 16, 15, 14, 13... W tym momencie Wayne nieomal poczuł drgania powietrza, wywołane poprawianiem przez Alfreda jego muchy. 12, 11, 10, 9... Bruce rozplótł skrzyżowane ramiona i stanął w gotowości na powitanie lokaja. 8, 7, 6, 5, 4... 3, 2, 1... 0.

   W tamtej chwili ciało Bruce'a przeniknął okropny dreszcz wiodący żądła lęku ku mózgowiu psychiatry. ,,Nie tak, coś nie tak..." zdawał się słyszeć Wayne, od jakichś trzech sekund sparaliżowany niepokojem. Czas ten zdał mu się wiecznością, toteż odzyskawszy kontrolę nad ciałem wykonał, przypominający jakiś potężny tik, ruch ku drzwiom, w stronę których wyrzucił lewe przedramię. Wtem jednak spięte mięśnie oraz ogarnięty paniką umysł jednocześnie uspokoił cudowny chrobot zamka. Po kilku sekundach oczom panicza ukazała się uśmiechnięta postać Alfreda Pennywortha.

- Panicz się nie kłopocze, z przyjemnością otworzę – rzekł ów nieomal zupełnie łysy, a przy tym niesamowicie chudy człowiek – to nie przystoi, aby człowiek z czterema doktoratami sam otwierał sobie drzwi.
- Mam tylko trzy doktoraty, Alfredzie – odpowiedział Bruce, czerpiąc niewysłowioną radość z oglądania sylwetki swojego przyjaciela.
- Cóż, myślałem, że w ramach rozrywki postanowił pan urozmaicić sobie studia z psychiatrii jakąś przyjemniejszą i prostszą dziedziną, ekonomią lub fizyką eksperymentalną – rzekł Pennworth z jeszcze szerszym uśmiechem.
- Miło cię znowu widzieć, Alfredzie.
- Mnie również miło znów pana oglądać paniczu. Zamierza pan zostać w domu jakiś czas, czy planuje pan niezwłoczne rozpoczęcie edukacji w którejś ze wspomnianych przeze mnie dziedzin?
- Nie, chyba tyle dyplomów już mi wystarczy, na jakiś czas.
- Słusznie, inaczej mogłoby zabraknąć na nie miejsca na ścianie... Mogę w czymś jeszcze pomóc, paniczu?
- Tak, możesz przenieść moje walizki z samochodów do domu. Pomogę ci z nimi jak tylko wezmę kąpiel i odpocznę.
- Oczywiście paniczu.

*

   Wayne siedział w głębokim fotelu przed kominkiem, patrząc w ogień i jedząc posiłek przygotowany przez Alfreda. Brakowało mu tego. Nawet teraz jednak nie wiedział, jak bardzo.

   Myślami wracał do lat spędzonych w Wayne Manor, spokojnych, szczęśliwych lat. Dni beztroski, kiedy jego jedynym powodem do lęku były drobne istoty o błoniastych skrzydłach, czyhające głęboko w podziemiach dworu. Czas, który zakończył się tak gwałtownie, gdy, jak mu się długo zdawało, całe zło świata zwaliło się na jego głowę.

   Nim myśli Bruce'a odpłynęły w stronę tych okropnych chwil, uwagę panicza ściągnął nietoperz, który z piskiem wleciał do pokoju przez otwarte okno. Szamotał się chwilę, chaotycznie latając po pomieszczeniu, by wreszcie skierować się w stronę, z której przybył. W chwili, gdy nietoperz już wylatywał, pokój wypełnił huk wystrzału, a nocna kreatura padła, strącona śrutem, którego część roztrzaskała jedno z okien. W progu stał Alfred ze wzniesioną gwintówką, albowiem wracał właśnie ze strzelania do glinianych rzutek.

- Wspaniały strzał Alfredzie – stwierdził spokojnie Bruce.
- Dziękuję paniczu.
- Oby twoim umiejętnościom strzeleckim dorównywały twoje talenty we wstawianiu okien – powiedział Wayne, wskazując niedbale dłonią na zbitą szybę.
- Chyba zdecyduję się wezwać fachowca, jeżeli panicz pozwoli.
- Oczywiście Alfredzie.
- Mogę coś jeszcze dla panicza zrobić?
- Nie Alfredzie, dziękuję.
- Dobranoc, paniczu – powiedział Pennyworth i wyszedł.

   Tymczasem Bruce wpatrywał się w leżące pod oknem truchło.
   I myślał o nietoperzach.

   O strachu.

   Śmierci.

*

   Wyszli wtedy rodzinnie na film.

   Matka, ojciec, Bruce i Alfred.

   To był pierwszy seans młodego Wayne'a w multipleksie. Nalegał, by kupić mu popcorn, napój i wiele różnych przekąsek. Po licznych namowach ojciec zgodził się na dużą colę. Gdy film się skończył, Alfred odprowadził Bruce'a do łazienki. Napój okazał się zbyt duży. Rodzice czekali na nich na tyłach kina, gdzie miała przyjechać po Wayne'ów limuzyna. Nie chcieli opuszczać budynku głównym wejściem, mieli w tamtym czasie wielu wrogów wśród gangsterów miasta.

   Gdy młody Wayne wychodził wraz ze swym lokajem, ujrzał scenę, która już zawsze miała być dla niego definicją piekła: jego matka leży na ziemi we krwi, przed odwróconym tyłem ojcem stoi diabelski, ciemny kształt, w lewej ręce trzymający biały sznur pereł jego matki, w prawej- jakiś metalicznie błyszczący przedmiot. Z przedmiotu nagle buchnęły płomienie, a ojciec Bruce'a padł na ziemię.

   Dalej były już tylko ciemność, huk i błysk. Jedyne, czego doświadczał, nie wiedział jak długo. A potem ocknął się, gdy z dala zaczął dochodzić go jeszcze jeden bodziec- jak gdyby płaczliwy ryk jakiegoś zwierzęcia.

   Następnie przyszło światło:

Niebieskie.
I czerwone.
Niebieskie.
I czerwone.
Niebieskie.
I czerwone.
Niebieskie.
I...

   Bruce siedział, wtulając się jak najmocniej mógł w głąb fotela. Palce rąk wbijał w podłokietniki. Z jego oczu płynęły łzy. I wiedział, że nie mógł nic na to poradzić.

   Nikt nie mógł.


Post Merge: 03 Maj  2013, 11:18:40

Hmm, przysiągłbym, że ktoś to czyta, przynajmniej wierząc licznikowi, ale nikt nie komentuje.
Masowa awaria klawiatur?
Tekst niewart komentarza?
Wszyscy czytelnicy w tajemniczych okolicznościach połamali ręce?
Ludzie, chociaż krótka notka w stylu: "niezłe", "słabe", "fajny tekst", "nędzny tekst", można dorzucić nawet jakąś emotikonkę, ale, na miłość Boską, wyraźcie swoje opinie. Wszak tłumienie uczuć jest niezdrowe.
Ponownie z całą stanowczością apeluję o konstruktywne komentarze, te mało konstruktywne też. Żebym wiedział, że to nie duchy ten tekst czytają(zaznaczam: najwyżej połowa wejść to moje paranoiczne sprawdzanie liczby wejść, liczyłem ;) ).
#125
Wasza twórczość / Odp: Fan Art
23 Kwiecień 2013, 14:49:30
Genialny art Black Bat!(ubogi komentarz, ale ze szczerym entuzjazmem :) )
#126
Wasza twórczość / Odp: Fan Art
06 Kwiecień 2013, 12:31:51
@Altair: Świetne...(spróbuję skomentować mniej lakonicznie za tydzień lub dwa, gdy przestanie mi się kojarzyć z Bioshock: Infinite).
#127
Wasza twórczość / Odp: Ultimate DC
21 Marzec 2013, 16:42:05
Nie ma za co dziękować, życzę miłego pisania ;).
#128
Wasza twórczość / Odp: Ultimate DC
21 Marzec 2013, 16:02:03
Nie?le si? zapowiada. Z ch?ci? dowiedzia?bym si?, co b?dzie dalej, aczkolwiek dostrzegam kilka b??dów:

CytatFakt, nie mog?oby by? inaczej, bo przecie? owy t?um to nie kto inny jak Krypto?czycy.

O ile dobrze wiem, t?um to nie osoba, a wi?c "kto", raczej nie pasuje, za? to "bo przecie?" osobi?cie zast?pi?bym czym? prostszym, na przyk?ad 'gdy?'. Podobnie s?owo "owy", chyba lepiej pasowa?oby 'ów'.

CytatRasa z innej planety, istot powierzchownie takich samych jak ludzie, a jednak doskonalsi.

Tutaj drobne niedopatrzenie w odmianie- skoro "istoty" to "doskonalsze".

CytatOskar?ony o zdrad? swojej planety, i dokonanie kilku morderstw, w tym prób? zabicia Genera?a Zoda. Zoda, który by? powszechnie uznany za symbol nadziei, sprawiedliwo?ci, i ogromnej mi?o?ci do Kryptonu, jego historii, oraz kultury.

Przecinki przed 'i'- raczej niespotykane i lepiej trzyma? si? od nich z dala.

CytatNa Jor-Elu miano wtedy dochowa? egzekucji.

Dochowa? egzekucji, hmm... Dokona? mo?e? Tak kat nie mia?by problemów z domy?leniem si?, co robi?.

CytatOtwieraj?c drzwi, i jedn? nog? ju? b?d?c w pokoju, nagle jeden kubek wybucha.

Typowy b??d- rzadko napotyka si? bowiem kubki obdarzone nogami.

Kilka przyk?adowych b??dów, ogó?em za?- potrzeba troch? pracy, ale ?eby poprawi? swoje umiej?tno?ci trzeba przede wszystkim pisa?. Tym bardziej, ?e, jak pisa?em wy?ej, rzecz wydaje si? nad wyraz interesuj?ca. Radzi?bym te? nie przejmowa? si? zbytnio moim ironizowaniem w komentarzach do niektórych b??dów- naprawd? nie jest jako? szczególnie ?le.

Przy okazji- tytu? ma nawi?zywa? do uniwersum Ultimate Marvela? Skoroby tak, jakie z?o?enia stoj? za tym pomys?em, ?e zdecydowa?e? si? na to nawi?zanie?
#129
A herosem- niechaj herosa, nie Polskę zobaczę(parafraza dosyć kulawa, wiem :)).

W tym problem, że myśląc o polskim superbohaterze myślimy o kimś podobnym do Kapitana Ameryki lub Union Jacka- facecie o wysoce patriotycznym imieniu oraz rajtuzach wyglądających, jakby przez przypadek uprał je razem z flagą. Dlaczego? Porządny, polski superbohater powinien przypominać raczej Batmana, Supermana czy Spider - mana. Inaczej wychodzi jak ten, czyli dziwny i sztampowy.
#130
Offtopic / Odp: Mój nick !?
15 Luty 2013, 18:43:17
Mój nick to wynik swoistego nieporozumienia na linii 'gracz - Microsoft'. Mianowicie, tworz?c konto Games for Windows Live na potrzeb? grania w Dawn of War II(swoja drog?, serdecznie polecam) uzna?em omy?kowo, i? nazwa u?ytkownika GfWL b?dzie te? obowi?zywa? w grze, tote? napr?dce skleci?em ten wyraz, kojarz?cy mi si? z imionami Adeptus Astrates.
Niezale?nie od tego b??du, nick wyj?tkowo przypad? mi do gustu i od tamtej pory go u?ywam. Jest on o tyle dobry, i? nigdy nie musz? si? martwi? o to, ?e kto? inny ju? z niego korzysta. Oryginalny, niepowtarzalny i wyró?niaj?cy nick to podstawa :).
#131
Hm, więc moja koncepcja, delikatnie mówiąc, odrobinę się sypie, lecz ową bezwzględność w doborze psychiatry mogę wyjaśnić. Pamiętajmy, iż nie jest to ani zwykły szpital psychiatryczny, bo w o wiele większym stopniu więzienie, ani zwykły pacjent. Batman trafia do Arkham, na które presję nakładają na wskroś skorumpowane władze Gotham(wszak Gotham City to najbardziej skorumpowana metropolia na świecie, bez dwóch zdań). Najpewniej zarząd szpitala wybrałby najbardziej nieudolnego tudzież niestabilnego emocjonalnie lekarza, by w razie czego nie zdołał "popsuć" Mrocznego Rycerza, gdyby jednak wypuszczenie go okazało się bardziej opłacalne lub pacjent sam by uciekł. Co do stanu psychiki narratora- to Arkham, tutaj zdarzały się dużo gorsze rzeczy, przepuszczano znacznie większe niedociągnięcia. Z resztą, psychiatrzy zatrudniani w Azylu nie mogli być ogółem zbyt dobrzy, skoro przez lata nie zdołali wyleczyć choćby jednego z tych niebezpiecznych szaleńców tak, aby po upływie tygodnia czy mniej nie wrócił do mordu lub kradzieży, jak gdyby nigdy nic.

Dodatkowo prosiłbym przy okazji tego postu wszystkich o rady, jak należałoby zmodyfikować treść, by była bardziej logiczna. Wszak nie mogę pozwolić, by kolejne dwa rozdziały, już napisane, a także czwarty, znajdujący się w produkcji,  zmarnowały się.
#132
Cóż, nie znam się na psychice psychiatrów i innych specjalistów, więc możesz mieć rację.
Mimo to znów będę bronił swoich słów.
Ten psychiatra nie jest jeszcze aż tak skrzywiony, by dostrzegać tylko przypadek medyczny z dziedziny psychiatrii. Widzi za to człowieka, który, mimo iż od razu dostrzega się w nim kompletnego wariata, pomaga, a jakakolwiek zmiana mogłaby pozbawić miasto obrońcy. Bynajmniej nie jest to narratorowi na tyle obojętne, by jedynie przewrażliwienie na punkcie dobra ogółu mogło go skłonić do walki o byt Mrocznego Rycerza. On sam musi mieszkać w Gotham, a bez Batmana wyjście z domu po zmierzchu równa się tam samobójstwu. Sytuacja jest dla narratora tak trudna właśnie dlatego, że symptomy są tak oczywiste, pacjent tak trudny, a powodzenie w terapii oznacza powrót do dawnych, przerażających czasów, gdy gangsterzy i psychopaci czuli się na ulicach całkowicie swobodnie.
Kolejny element, to fakt, iż owe emocje to właśnie oburzenie na taki suchy, proceduralny sposób myślenia, w którym pod pozorem dążenia do dobra pacjenta w istocie pozbywa się niewygodnego wielu ludziom mściciela.
W skrócie: dla narratora Batman to symbol, który boi się popsuć, dobrze działający, nawet jeśli chory psychicznie bohater, którego nie chciałby pozbawiać siebie i miasta.
I jeszcze jeden detal: narrator zna Batmana jedynie z gazet oraz opowieści, naprawdę ciężko jest mu w nim dostrzec człowieka takiego jak wszyscy inni, ostatecznie widząc człowieka nie potrafi rozerwać zakodowanej w mózgu jednolitości jego działań i osoby, które nie są już dla niego pojedynczymi zwyrodnieniami zachowania szalonego człowieka, lecz oczywistymi czynami bohatera. Słowem: narrator jest niezdystansowany wobec postaci Batmana, widząc tylko symbol, obrońcę.

Pomijając powyższe, po przeczytaniu twojego komentarza postanowiłem dodać do jednego z kolejnych rozdziałów postać właśnie takiego psychiatry-cyborga, niemal automatycznie stawiającego diagnozy i prowadzącego terapię by wyleczyć pacjenta, niezależnie od tego kim jest oraz co robi.
#133
Dzięki Ched za tę część komentarza, która krytykuje niewłaściwy styl czy użycie znaków interpunkcyjnych. Mam jednak zamiar bronić zdania zacytowanego jako ostatnie.
Po pierwsze, narrator mówił je pod wpływem emocji.
Po drugie, warto spostrzec, iż jest to człowiek widzący Batmana jako niemal legendarnego obrońcę Gotham, bohatera, a nie zwykłego człowieka. Zdajesz się mówić, iż bezsensownie narrator nie dostrzega oczywistych objawów chorób psychicznych. W istocie on nie chce ich widzieć. Uważa, że cokolwiek dolega Batmanowi, to składa się to na osobę herosa, a więc nie powinni robić nic. Jeszcze raz powtórzę- narrator nie myśli racjonalnie, nie potrafi w ten sposób myśleć o Batmanie. Dodatkowo, bardzo istotny jest drugi człon zdania: "po co?". W istocie całe to zdanie sprowadza się do tych słów. Zadając pytanie "Z czego mielibyśmy go leczyć" w istocie pyta "Co jest złego w Batmanie? Co moglibyśmy wyleczyć, naprawić?". Narrator wie, że nie ma powodów, by zmieniać Mrocznego Rycerza, toteż próbuje za wszelką cenę wyprzeć myśl, iż będzie trzeba go "wyleczyć".
Mam nadzieję, że teraz łatwiej będzie zrozumieć tę wypowiedź narratora, gdyż tylko pozornie jest ona wynikiem nieświadomości autora.

Poza tym: owo "fajnie" można by zrzucić na fakt, iż narrator opowiada już po całej terapii, toteż należytym będzie przyjąć, że jest zły, ciąży mu poczucie winy za jej skutki, najpewniej opłakane. Wszak nie bez powodu narrator mówi "Na swoją obronę powiem...".

#134
Wasza twórczość / Odp: Nasze Elseworldowe pomysły
14 Październik 2012, 13:43:11
Moja koncepcja na Elseworld:

Do fabryki chemikaljów przybywa Batman: w czarnych płaszczu, masce, rękawiczkach, spodniach i butach. Nosi szarą, jedwadwabną kamizelkę kuloodporną, na niej wyszyty jest jego znak- szkarłatny nietoperz. Przybył w to miejsce, gdyż dowiedział sie, iż znajdzie tu szefa zbrodniczego podziemia, zwanego Red Hoodem. Dostrzega kryminalistę wraz z obstawą i chowa się w mroku, następnie eliminuje z pistoletu wszystkih prócz szefa. Red Hood zaczyna uciekać w panice, a Batman uśmiecha się delikatnie. Bawi się z nim przez chwilę, by niespodziwanie znależć sie tuż przed przerażonym kryminalistą. Zabija go strzałem w serce. Zadowlony, zdejmuje hełm Red Hooda. Pomylił się. Mial już wczesniej okazję widzieć jego twarz, lecz to był ktoś podstawiony. Batman zabiera maskę Red Hooda, a zwłok pozbywa się w zbiorniku z kwasem. Po jakimś czasie wypływają one na brzeg rzeki i zostają przniesione do kostnicy. W końcu identyfikuje je żona mężczyzny, która właśnie urodziła dziecko zamordowanego. Od tej pory wychowuje syna w nienawiści do Batmana, sama zaś poluje na Mrocznego Rycerza, pod pseudonimem Harley Quinn. W dniu szesnastych urodzin chłopca jego matka gnie z rąk Batmana, zaś twarz jej syna zostaje oblana kwasem i pocięta przez gang identyfikujący sie z Mrocznym Rycerzem. Gdy goją sie rany i formują blizny, nastolatek popada w szaleństwo oraz obmyśla zemstę na Batmanie. Po zdjęciu opatrunków nie widać niemal różnicy pomiędzy synem, a zwłokami ojca w dniu ich znalezienia. Chłopak przywdziewa czarny garnitur, fioletową koszulę oraz muszkę w białe i czrane kropki. Od tej pory znany będzie jako Joker, mściciel, symbol tych, których zamordował Batman. Groza zza grobu, koszmar wszystkich, uwarzajacych się za obrońców Gotham.


Oczywiście, nie jest to zbyt orginalne, ale to tylko pierwsze, co przyszło mi do głowy.
#135
Pierwszy rozdział mojego opowiadania, które piszę już od jakiegoś czasu. Jest trochę rozwlekłe i brak w nim póki co jakichś dynamicznych scen, ale proszę o podjęcie tego "trudu", a więc przeczytanie oraz skomentowanie. Życzę miłej lektury!

Pacjent nr 3472242

I.
   Na swoją obronę powiem,... wyznam wam, że nie chciałem zajmować się jego terapią. Marzyłem o leczeniu Two Face'a lub Killer Crock'a- kogoś, kogo da się wyleczyć, dobrego człowieka, który sfiksował i... i zaczął robić źle, ale w zasadzie... w zasadzie to nie chce być tym złym.
   Fajnie byłoby prowadzić sesje terapeutyczne Riddlera, ge... geniusza, wymyślającego rebusy oraz zagadki. To nie byłaby nawet praca- przyjemne pogawędki z genialnym dziwakiem. Tak, myślę, że on tylko stwarza pozory szaleństwa... albo najmniej oszalał na punkcie geniuszu- swojego geniuszu. Takie intelektualne igraszki z panem Nigmą, dzień za dniem, aż do chwili, w której przechytrzę go i... i przełamię barierę jego ego, b-by wreszcie dać pierwszy w historii, trwały wypis...
   Taaak... Chyba nawet Joker byłby lepszy... To znaczy... yhh, znaczy, nie to miałem... uhhh.
Ja, chciałem powiedzieć, że... że przynajmniej to coś szlachetnego, próbować... udawać nawet, terapię tego błazna- nie jak to, do czego mnie wyznaczono.

   W dniu jego aresztowania miałem gościa- smutny, chudy facet, pociągła twarz, prawie łysy. Nosił garnitur, białą koszulę, muszkę... Przyniósł dla niego koce- powiedziałem, że takie rzeczy to do pielęgniarzy raczej, a poza tym to i tak nie wolno nic przynosić więźniom... znaczy pacjentom, zależy, bo faktycznie nikogo nie wypisujemy od lat. On zaś odpowiedział mi na to: ,,Proszę zrozumieć, jestem dla niego jedynym bliskim... Niemal rodziną, ja... ja miałem się nim opiekować, przynajmniej taką nadałem sobie misję- dziś pojąłem, że zbyt wiele dla niego pracowałem, a za mało starałem się być dla niego rodziną. Może, może gdybym spróbował jakoś zastąpić pan... zastąpić mu rodziców, może nie byłoby go tu, teraz...". Chciałem się wtrącić, zapytać, dlaczego przychodzi z tym do mnie, wszak nie wyznaczono jeszcze biedakowi lekarza, lecz chudzielec ciągnął dalej: ,,...Chociaż nie w ten sposób... Słyszał pan, jak go złapali? Przecież... przecież od lat nie wadził władzom... Ktoś zmienił pewnie zdanie, chciał podlizać się komuś na górze, ale... Boże, jego kosztem...". Mężczyzna w muszce znów urwał, chlipał, łzy ciekły mu po policzkach. Z oczu wyczytałem, że lata minęły, odkąd tak rozpaczał, o ile kiedykolwiek wcześniej zdarzyło mu się tak cierpieć. Chciałem jakoś go pocieszać, ale nim rozważyłem jakąkolwiek możliwość, wyjął spomiędzy koców starą, czarno-białą fotografię. Zaczął mówić: ,,Ja... pan, by mu to przekazał, po kryjomu chociaż... sam nie wiem, co jeszcze mogę, teraz..."- nagle przerwał, szeroko otworzył oczy, lekko rozwarł usta. Pochłaniał moją postać wzrokiem, jak gdyby pierwszy raz w życiu widział kitel lekarski czy plakietkę z danymi.
   Wpatrywał się tak dobrą minutę, z czasem pobladł odrobinę, mimo iż do tej pory jego skóra również miała białawy odcień, teraz niebezpiecznie zbliżała się do koloru kredy szkolnej, trzymanej przez spłoszonego ucznia pod tablicą. W końcu wykrztusił z siebie cicho, początkowo głosem lekko przyduszonym: ,,... P-pan jest lekarzem, aaa... Pan uzna pewnie, że to mu zaszkodzi, jednak... Proszę, to ostatnie, co mogę już dla niego zrobić... Błagam!"- od krzyku przeszedł do chlipania, a następnie do płaczu, jeszcze rzewniejszego oraz rozpaczliwszego, niż wcześniej. Mając ochotę naraz uspokoić go, pocieszyć oraz wyrzucić za drzwi z hukiem, zatrzymałem się po środku i powiedziałem: ,,Ja naprawdę..."-a powiedziałem to z troską w głosie-,,Dlaczego pan przychodzi z tym do mnie, nie rozumiem, kim...", urwałem, bo zdałem sobie sprawę z tego, że już o nim słyszałem- Alfred P., oskarżony o współudział w procederze, jakiego dopuszczał się Batman, działanie na szkodę chorego umysłowo, a nawet wykorzystywanie go do własnych celów. Teraz pojąłem, czemu przestraszył się lekarza, próbując przemycić fotografię, choć nie byłem jeszcze pewien czy robił to z troski o niego czy też chęci dalszego wykrzywiania jego psychiki.
   Po chwili milczenia odezwałem się tak: ,,Nie mogę panu pomóc panie Pennyworth, nawet gdybym chciał, to wciąż nie wiadomo, kto będzie miał go leczyć i raczej nie będę to ja..."- zrobiłem krótka pauzę, po czym dodałem stanowczo, acz delikatnie-,,A teraz muszę pana prosić o opuszczenie zakładu."- zaczął się jąkać, bełkotliwie objaśniać, czemu powinienem, choćby z dobroci serca, przekazać zdjęcie, ja jednak, coraz gorzej tłumiąc współczucie mieszające się z gniewem, powiedziałem do niego-,,Proszę nie pogarszać swojej sytuacji panie Pennyworth, żegnam pana i, zgodnie z naszą dewizą, 'Obyśmy już nigdy nie musieli cię więcej widzieć'. Żegnam."- po tych moich słowach zaczął powoli kierować się ku wyjściu, mamrocząc pod nosem-,,Alfredzie... i, paniczu Br... nie miał, a to ja się nim,... nawet byle lokaj lepiej by o niego zadbał, zapobiegłby...".
   Poczułem, że nie tylko nasz nowy rezydent, ale i jego ,,wspólnik" będzie potrzebował pomocy. Po chwili ruszyłem za nim przez drzwi mojego gabinetu, to był koniec pracy tamtego dnia. Kiedy wychodziłem, chudzielec szedł zaledwie kilka metrów przede mną. Wpatrywał się w tamto zdjęcie, cicho łkał i mamrotał pod nosem ,,Stra... straciłem... ich wszystkich... Za-zawiodłem, pan... panie Wayne...". Byliśmy już obaj niedaleko głównej bramy, gdy ta rozwarła się na oścież. Wjechał nasz wóz do przewożenia więźniów, otaczał go korowód radiowozów. ,,Już go przywieźli..."- pomyślałem, lecz nim to nastąpiło, mężczyzna w muszce rzucił się w stronę transportu. Strażnicy go zatrzymali, a on wydał z siebie rozpaczliwy krzyk: ,,Paniczu Bruce!!". Usłyszawszy to, więzień z furgonetki powiedział coś cicho, by następnie poderwać się do krat w jednym z tylnych okien i wrzasnąć: ,,Alfredzie!"- na to chudzielec odpowiedział przez łzy- ,,Przepraszam pa-paniczu Bruce! Ja..."- w tym miejscu zaciął się, a strażnicy, przytrzymując z dwóch stron, wynieśli go poza teren zakładu. Nim odszedłem, zdążyłem jeszcze spojrzeć na postać w furgonetce- maskę miał zdjętą, na twarzy zaś odmalowane poczucie winy za stan przyjaciela. Chciałem początkowo wrócić, by jeszcze mu się przyjrzeć, lecz ostatecznie odszedłem, po raz pierwszy czując lęk przed tym, iż to ja mógłbym musieć prowadzić jego terapię.

   Następnego dnia opowiedziałem o tym zdarzeniu jednemu z moich kolegów. Zajmował się wtedy opisywaniem zmian w zachowaniu pacjentów po zastosowaniu nowych leków. Gdy ja skończyłem, on powiedział: ,,Biedak, podszedł do losowego pracownika, to pewnie musiał być dla niego wielki szok, gdy go schwytali..."- zamilknął na chwilę, mina mu posmutniała. Zapytałem go więc, o co chodzi: ,,Ja... Teraz testuję taki nowy środek, i... Ostatnio obserwuję jego wpływ na... Na Jokera. Pomyślałem teraz, kto go złapie, jeśli znów ucieknie? Skoro on jest tutaj... Podobno trzymają B..."- urwał szybko i ściszył głos-,,Trzymają go pod silniejszą strażą, niż Croca i Jokera razem wziętych."- po tych słowach zrobił krótka pauzę, a ja powiedziałem- ,,Zabrali mu cały sprzęt, ale chyba ich rozumiem... Ciebie zresztą też- jeśli te środki nie powstrzymają tego błazna, to już nic nas przed nim nie ocali."
   Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy. ,,Jak my sobie bez niego poradzimy?"- myślałem. Przysiągłbym, że o tym samym musiał też myśleć mój kolega, lecz on nagle powiedział: ,,Nie zazdroszczę temu, kto będzie miał zajmować się jego terapią- ci, którzy orzekli... orzekli jego niepoczytalność twierdzą, że on... to znaczy, jego alter ego,  ma bardzo silną osobowość, tak... tak jak u Jokera. Oni... twierdzą, że może powtórzyć się to, co spotkało dr Quinzel."- skończył, a mnie przeszył lodowaty dreszcz. Znów przeszło mi przez myśl, że naprawdę mogłoby paść na mnie- kiedyś specjalizowałem się w leczeniu traum wyniesionych z dzieciństwa, więc nikt inny w Arkham Asylum nie rozumiałby lepiej jego problemu... ,,Ale nie!"- pomyślałem- ,,Pracuję tu od tak niedawna, to byłby pierwszy pacjent, którego terapię bym sam prowadził, na pewno wybiorą kogoś znacznie bardziej doświadczonego!". Po chwili, gdy odrobinę się uspokoiłem, dla choćby minimalnego rozluźnienia atmosfery, zapytałem: ,,A co takiego on mógłby zrobić ze swoim lekarzem, co? Zmienić go w drugiego Robina? A może sprawić, by wiernie mu usługiwał, jak Pennyworth? Nie, to absurd, on... on przecież nigdy by czegoś takiego nie zrobił, on..."- przerwałem, buzowała we mnie złość- ,,Jak możemy tak o nim mówić?"- rozważałem w myślach- ,,Zawsze nas bronił przed prawdziwymi szaleńcami, a teraz zachowujemy się tak, jakby on był równie groźny, co taki Joker!".
   Ów wewnętrzny bunt trwał tylko kilka chwil, rosnąc z sekundy na sekundę, by wytrysnąć na zewnątrz pytaniem: ,,Z czego właściwie mielibyśmy go leczyć, po co?!". Mój kolega tylko spuścił głowę i odszedł bez słowa. Nawet go rozumiałem- obowiązek jest obowiązkiem, chociaż on miał to wielkie szczęście, że nie mogło paść na niego.