Snyder jako reżyser miewał lepsze i gorsze momenty, ale na pewno nie można mu odmówić, że zawsze przemawiał przez niego ogromny fan, a poza tym dał nam rewelacyjnego Supermana, więc ok, należało mu się zrobić swoje Cut. Sam fakt, że obejrzałem jednym ciągiem coś, co trwało 4h, a nawet jako tako się na tym bawiłem, świadczy że reżyser udźwignął swoją wizję. Nie żebym zgodził się, że wszystkie slow-motion były potrzebne, ale ja tam lubię patos, ponurości i dobre piosenki wklejone w film, więc estetyka Snydera akurat do mnie trafiła.
Do największych plusów SC zaliczyłbym Steppenwolfowa, i jego wręcz wywołującą współczucie desperację, by "podbić Ziemię, aby Darkside znów mnie lubił" oraz całokształt Flasha. Jakkolwiek Barry Alen w oryginale jakoś irytował, tak Snyder fajnie przedstawił zarówno postać, jak i wykorzystanie jego mocy. Scena ratowania Irish przepiękna i chyba tylko 4-godzinny film mógł pozwolić na coś tak pięknie wlokącego się, z super piosnką, wzruszającego i w ogóle oh. Druga świetna scena z nim, to finał i cofnięcie wybuchu kostek. Takie zabawy jego mocami sprawiły, że "The Flasha" chcę obejrzeć już nie tylko dla szansy ponownego ujrzenia burtonowskiego Batmobilu na ekranie.
Obok Flasha często stawia się Cyborga, ale mnie on nie kupił. Jakiś ten jego dramacik życiowy był przerysowany, koleś dostaje drugie życie, niesamowite zdolności i jeszcze obrażony. No ja rozumiem, że wiele stracił itd, ale po prostu tego nie poczułem - nic nowego pod słońcem. Za to śmiesznie było zobaczyć, jak Joe Morton znów poświęca swoje życie w jakimś laboratorium, by inni mogli wykonać swoją misję... Juby, wiesz o czym mówię, nie?
Minusy? Wiadomo, Marsjański Typ, co ani wyglądał, ani był potrzebny i jeszcze swoim istnieniem rozwalił fajną scenę pogawędki Marthy z Lois. No i chaotyczny epilog ze sceną post-apo na czele... bogowie, jakimi bolesnymi metodami zmuszono tych aktorów, by weszli na plan i tak fatalnie zagrali? Te bliskie zdjęcia i kilkusekundowe dłużyzny między każdym wersem, jakby se na poczekaniu wymyślali kwestie, wyglądały jak jakiś fan-film. Jak dla mnie Leto nie wykorzystał ani trochę szansy, by pokazać, że jednak mógł być fajnym Jokerem.
No i jeszcze jeden minusik, taki maleńki, choć wiem, że spodziewany i nie można go było uniknąć... to nadal ten sam film. Nadal zbyt szybkie wprowadzenie na raz wszystkich postaci, które wpierw powinny zaistnieć samodzielne; nadal bieganie za niszczycielskimi pudełkami, nadal Batman opierający swoją taktykę o strzelanie do czego się da z czego się da. Szkoda.
Ale koniec końców uważam, że dobrze, że Snyder Cut powstał. Źle poprowadzono to uniwersum, ale nie można odmówić aktorom, że świetnie się spisali, nawet jeśli wcielali się w nie do końca nasze wizje bohaterów. Nie cierpię Batmana Snydera, ale Affleck był świetnym Brucem, takim od dziecka ode mnie wymarzonym smutasem z kwadratową szczenką. O Flashu już pisałem. Cyborg może i mnie scenariuszowo nie poruszył, ale nie mogę odmówić Fisherowi, że fajnie zagrał. Zrobić z Aquamana fajnego kozaka, to też sukces. Gal Gadot... nadal nie jestem fanem Wonder Woman i całej tej koncepcji Amazonek, ale uwielbiam to, jak Gal potrafi być ciepła w tej roli, jak pięknie się uśmiecha czy to do małej dziewczynki w banku, czy na chwilę przed potężnym uderzeniem Steppenwolfa.
I Superman. Największy, o ile nie jedyny prawdziwy blask tego uniwersum. Każda scena z Cavillem, każda nuta Zimmerowskiego motywu muzycznego stokroć wynagradzała wszystko, do czego w reszcie filmu można się przyczepić.
Wiem, że (niestety) Snyder Cut nie jest żadnym pożegnaniem z tym uniwersum, ale jak dla mnie przynajmniej było szansą pokazania czegoś, co należało zobaczyć we właściwy sposób. Sporo ludzi oddało sporo serca tej produkcji i w tych 4 godzinach w końcu można to dostrzec. Także czy film udany czy nie - należał im się.
Do największych plusów SC zaliczyłbym Steppenwolfowa, i jego wręcz wywołującą współczucie desperację, by "podbić Ziemię, aby Darkside znów mnie lubił" oraz całokształt Flasha. Jakkolwiek Barry Alen w oryginale jakoś irytował, tak Snyder fajnie przedstawił zarówno postać, jak i wykorzystanie jego mocy. Scena ratowania Irish przepiękna i chyba tylko 4-godzinny film mógł pozwolić na coś tak pięknie wlokącego się, z super piosnką, wzruszającego i w ogóle oh. Druga świetna scena z nim, to finał i cofnięcie wybuchu kostek. Takie zabawy jego mocami sprawiły, że "The Flasha" chcę obejrzeć już nie tylko dla szansy ponownego ujrzenia burtonowskiego Batmobilu na ekranie.
Obok Flasha często stawia się Cyborga, ale mnie on nie kupił. Jakiś ten jego dramacik życiowy był przerysowany, koleś dostaje drugie życie, niesamowite zdolności i jeszcze obrażony. No ja rozumiem, że wiele stracił itd, ale po prostu tego nie poczułem - nic nowego pod słońcem. Za to śmiesznie było zobaczyć, jak Joe Morton znów poświęca swoje życie w jakimś laboratorium, by inni mogli wykonać swoją misję... Juby, wiesz o czym mówię, nie?

Minusy? Wiadomo, Marsjański Typ, co ani wyglądał, ani był potrzebny i jeszcze swoim istnieniem rozwalił fajną scenę pogawędki Marthy z Lois. No i chaotyczny epilog ze sceną post-apo na czele... bogowie, jakimi bolesnymi metodami zmuszono tych aktorów, by weszli na plan i tak fatalnie zagrali? Te bliskie zdjęcia i kilkusekundowe dłużyzny między każdym wersem, jakby se na poczekaniu wymyślali kwestie, wyglądały jak jakiś fan-film. Jak dla mnie Leto nie wykorzystał ani trochę szansy, by pokazać, że jednak mógł być fajnym Jokerem.
No i jeszcze jeden minusik, taki maleńki, choć wiem, że spodziewany i nie można go było uniknąć... to nadal ten sam film. Nadal zbyt szybkie wprowadzenie na raz wszystkich postaci, które wpierw powinny zaistnieć samodzielne; nadal bieganie za niszczycielskimi pudełkami, nadal Batman opierający swoją taktykę o strzelanie do czego się da z czego się da. Szkoda.
Ale koniec końców uważam, że dobrze, że Snyder Cut powstał. Źle poprowadzono to uniwersum, ale nie można odmówić aktorom, że świetnie się spisali, nawet jeśli wcielali się w nie do końca nasze wizje bohaterów. Nie cierpię Batmana Snydera, ale Affleck był świetnym Brucem, takim od dziecka ode mnie wymarzonym smutasem z kwadratową szczenką. O Flashu już pisałem. Cyborg może i mnie scenariuszowo nie poruszył, ale nie mogę odmówić Fisherowi, że fajnie zagrał. Zrobić z Aquamana fajnego kozaka, to też sukces. Gal Gadot... nadal nie jestem fanem Wonder Woman i całej tej koncepcji Amazonek, ale uwielbiam to, jak Gal potrafi być ciepła w tej roli, jak pięknie się uśmiecha czy to do małej dziewczynki w banku, czy na chwilę przed potężnym uderzeniem Steppenwolfa.
I Superman. Największy, o ile nie jedyny prawdziwy blask tego uniwersum. Każda scena z Cavillem, każda nuta Zimmerowskiego motywu muzycznego stokroć wynagradzała wszystko, do czego w reszcie filmu można się przyczepić.
Wiem, że (niestety) Snyder Cut nie jest żadnym pożegnaniem z tym uniwersum, ale jak dla mnie przynajmniej było szansą pokazania czegoś, co należało zobaczyć we właściwy sposób. Sporo ludzi oddało sporo serca tej produkcji i w tych 4 godzinach w końcu można to dostrzec. Także czy film udany czy nie - należał im się.