Aktualności:

"Batman: Ziemia Niczyja. Walka o Gotham. Tom 3" w sprzedaży od 29 maja.

Menu główne

Przekłady Szarych Czasów - Bluesman

Zaczęty przez Wiktorian, 29 Listopad 2013, 00:12:22

Wiktorian

Witam,

Od pewnego czasu piszę pewną opowieść o tematyce związanej z gangsterami. Pokazałem ją już paru osobom, ale właściwie w każdym przypadku byli oni z mojego bliższego otoczenia, a jednak chcę mieć też opinię nieznajomych. Proszę na razie nie skupiać uwagi na błędach ortograficznych, bądź interpunkcyjnych (jestem w pełni świadom ich obecności, ale ten rodzaj korekty zostawiam na sam koniec pracy).

Copyright by Wiktorian (Wiktor Talaga)

So enjoy  :)

Post Merge: 29 Listopad  2013, 00:13:15

Rozdział I
Listopad 2013, Chicago, USA
Jesień znów zawitała do ,,kraju szans". Ta pora roku w każdym miejscu wygląda tak samo – liście przybierają barwy od wściekłego karmazynu poprzez delikatny bursztyn aż do koloru porannego łajna. Spadają ze spróchniałych drzew dając początek tej nostalgicznej atmosferze przemijania. Pierwsze poważne ulewy dają o sobie znać rozpętując istny kataklizm na ulicach i drogach, obracając niebo z bajecznego lazuru w pogrzebowy grafit. Przytłaczająca i depresyjna chwila na refleksje ... nagle ból rzuca mnie na kolana, żebra trzeszczą, żołądek kurczy się, gardło zaciska się nie przepuszczając ani krzty powietrza, tętnica wieńcowa zamyka przepływ krwi. Staram się uspokoić swoje spazmatyczne odruchy, ale to nie ja sprawuję teraz, władzę nad swym ciałem, panuje nad nim coś o wiele gorszego, coś, z czym nie jest się w stanie walczyć. Ta siła ... nie można z nią wygrać ... można jedynie liczyć, że nie zabije cię tym razem ... zdany kompletnie na jej łaskę, bądź niełaskę. Zamazana figura należąca do kelnerki podbiega do mnie pytając, czy wszystko w porządku. W ostatnim wolnym tchnieniu proszę o szklankę wody. Nie zrozumcie mnie źle, woda w tym przypadku nie jest żadnym porządnym lekarstwem, jej wypicie daje jednak fałszywy komfort psychiczny, który potrzebny jest mi w tej chwili, aby choć spróbować zebrać myśli i uspokoić się. Po paru minutach rzucania się na podłodze niczym obłąkaniec w ,,pokoju bez klamek" atak ustępuję, serce odzyskuje regularny tryb bicia, zawroty głowy i chęć do wymiotowania utrzymają się przez kolejne 5 minut, lecz mimo to udało mi się wybłagać o dodatkowe dni, tygodnie, może i miesiące życia.
- ,,Infarctus myocardii". – stwierdziła ta sama kelnerka. Teraz mogłem się jej przyjrzeć – była młoda, nie miała jeszcze 25 lat, pewnie dopiero co zaczęła studia medyczne, a ta robota pozwala jej opłacić czesne i czynsz. Nie była Amerykanką, jej jasno-niebieski oczy, mleczna cera oraz długie, spięte w kok blond włosy świadczyły o słowiańskim rodowodzie.
- Tak, zawał mięśnia sercowego. A media wmawiają mi, że to wojny, przestępczość, narkotyki i fakt, że mi nie staje powinny być moim największym zmartwieniem. – odpowiedziałem nie szczędząc cynizmu w swoim tonie.
- Zadzwonię po karetkę. Powinien pan jak najszybciej dostać profesjonalną pomoc medyczną. Sam zawał może być jedynie zalążkiem kolejnych powikłań. -  po tym stwierdzeniu i tonie jej wypowiedzi wiedziałem już, że prawdopodobnie jest jedną z najlepszych studentek na roku.
- Proszę się nie fatygować. Mój kardiolog mieszka dwie przecznice stąd. Jestem jego stałym pacjentem, więc jest przygotowany na moje pojawienie się o każdej porze, każdego dnia. – rzekłem, unosząc lewy policzek do góry dając moim wargom kształt półuśmiechu.
Ona również się uśmiechnęła ukazując szereg krystalicznie białych, równych zębów. Mówią, że wnętrze człowieka można poznać po naturze jego odruchów i najmniejszych szczegółach jego postawy. Jeśli to prawda, to cieszy mnie, że młodzi ludzie nadal potrafią być tak życzliwi i uśmiechać się w tak szczery i piękny sposób jak ona.
Gdy szedłem po ulicy ogarnął mnie wielki smutek wynikający z tego, iż ta dziewczyna pochodząca z zupełnie obcego kraju i kultury, robiąca wszystko, żeby móc związać koniec z końcem, a mimo to nie opuścić się w nauce -obdarowała mnie niespotykaną wśród zupełnie obcych osób dozą czułości, nie będąc świadomą, że w naturze mojego ... burzliwego stylu życia zawał to moje najmniejsze zmartwienie.
Ostatni raz u kardiologa byłem w 1999 roku i już nigdy więcej go nie odwiedzę. Gdyż wiem, że będę wielkim szczęściarzem, jeśli faktycznie ta choroba będzie powodem mojej śmierci. Dodatkowo, wygląd tej kelnerki przypomniał mi nieprzyjemny początek mojej wędrówki.


Post Merge: 29 Listopad  2013, 12:05:33

Rozdział II
Chicagowski blues. Wywodzi się z bluesa Delty. Ma nieco bardziej urozmaicone brzmienie poprzez dodanie szerszej gamy instrumentów do wykonywanych utworów. Można też uznać, że ma lżejsze brzmienie, niż swój protoplasta ... o ile blues może brzmieć ,,lżej". Howlin' Wolf, Muddy Waters, Hound Dog Taylor i wielu innych ludzi, którzy przelewali na papier otaczającą ich rzeczywistość i jej niedoskonałości. Stali się wzorami do naśladowania i inspiracją dla następnych pokoleń. Wszystko to miało miejsce właśnie w Chicago ,,Wietrznym mieście". Miałem nawet okazję poznać kilku z nich, a nawet koncertować przy paru okazjach w okolicznych barach czy salach. Rok 1969, moja młodość, miałem 20 lat. Jimi Hendrix zmieniał oblicze muzyki na festiwalu Woodstock, Led Zeppelin wydało pierwszą płytę, Nixon został nowym prezydentem USA, Wietnam pochłaniał kolejne życia młodych ludzi i niszczył reputację Amerykańskiego Snu, hippisi pieprzyli się po lasach i łąkach będąc zbyt naćpanymi, żeby w ogóle pamiętać o jaką rewolucję im chodziło, Czarne Pantery były radykalną odpowiedzią na KKK, a Terrence Cassidey stał się Bluesmanem.
Kwiecień 1969, Chicago, USA
Na początku nazywano mnie ,,Muzyk", gdyż miałem zwyczaj przechowywania różnych ,,substancji wyskokowych", którymi handlowałem w futerałach po gitarach, skrzypcach, czy saksofonach. Choć faktycznie już w tamtym czasie żywo interesowała mnie gra na gitarze.
- Stary, nie pierdol! Robisz mnie w chuja! Posiadać taką brykę?! – Tyrone darł się na całą okolicę, głośność jego wypowiedzi jak i niebagatelny dobór słownictwa skutkował  zdegustowanymi spojrzeniami, jakie dawali nam inni przechodnie.
- Tyrone możesz się zamknąć? I nie, nie oszukuję cię. – odpowiedziałem zimnym, pozbawionym emocji tonem.
- Muzyk, nie musisz gadać do mnie, jakbyś miał zamiar zaraz wpakować mi kulkę w czoło. Poza tym, ja tylko wyrażam swoje zdziwienie, naprawdę nie przypuszczałem, że na tej kokainie można zwinąć taki hajs. Na pewno wyszedłeś na tym lepiej, niż na tej partii LSD w zeszłym miesiącu. – wyznał nagle przybierając bardzo zrównoważony ton.
- Taaaa, już nigdy nie dam się wpuścić w taki interes. Pieprzeni hippisi, ciągle tylko gadają o zmianach i progresie, a nie potrafią nawet uczciwe opłacić kupionej działki. No nic, było minęło. O ile Kolumbijczycy nie znajdą żadnych przeciwwskazań to za około pół roku wkręcę się w ich szeregi na dobre. A teraz spójrz na to. – powiedziałem, otwierając drzwi nowego Dodge Charger'a 500. Było to jedno z moich marzeń – posiadać samochód, który swoim wyglądem i możliwościami technicznymi stałby się prawdziwym postrachem na drogach. Kruczoczarny, matowy lakier, 431 koni mechanicznych, ,,agresywna" budowa nadwozia, wnętrze wykonane z garbowanej skóry. Efektowne narzędzie w zdobywaniu uznania i respektu w półświatku przestępczym. Tyrone cieszył się jak dziecko i zarzekał się, że w przyszłym roku kupi takie samo cacko i wtedy będziemy ,,kimś" w oczach społeczeństwa.
- Przyjemność bliższego zapoznania się z tym cackiem zostawmy na później. Jaka robota czeka nas dzisiaj?- zapytałem.
- Cabrón Salvaro prosił, żebyśmy odebrali towar od tych wschodnich dupków. – ,,Wschodnie dupki" lub ,,Poganie" tak Tyrone, jak i większość ludzi związanych z nielegalnym biznesem nazywała wszelkiej maści Rosjan, Polaków, Litwinów, Czechosłowaków czy Jugosłowian osiadłych w Chicago i okolicach. Tak naprawdę przybyli do Ameryki w poszukiwaniu nowych szans na lepszą przyszłość, ale jak to zwykle bywa, ludzie mieli to w dupie z miejsca uznając ich za kryptokomunistów i wywrotowych ekstremistów. Tylko nielegalny biznes mógł zapewnić im rację bytu ... choć nawet złodzieje, dilerzy, mordercy, pedofile i gwałciciele patrzyli na nich, jak na podludzi. Osobiście nic do nich nie miałem, tak długo, jak interes szedł po mojej myśli – miałem ich głęboko w dupie.


Post Merge: 30 Listopad  2013, 00:42:31

Zamieszkiwane przez ,,Pogan" okolice były o wiele bardziej zadbane, niż można by przypuszczać. Domy bliźniaki, odmalowane na najróżniejsze kolory (nie wiedzieć czemu dominowały te najbardziej tandetne jak grejpfrutowy, czy groszkowa zieleń), ulice pozbawione leżących śmieci, powietrze bardzo ciężkie i gęste, co było zapewne zasługą chemicznych oparów z okolicznych fabryk. Ich poziom sanitarny był gdzieś pomiędzy klasycznym, pozbawionym indywidualności, amerykańskim przedmieściem, a zawszonymi, ociekającymi brudem i nędzą slumsami w Ameryce Południowej i Afryce. Słowem: nie powinno być tragicznie, mimo to nadal odnosiło się to niewytłumaczalne wrażenie przebywania w zdecydowanie biedniejszej i podejrzanej dzielnicy. Dwójka czarnoskórych chłopaków jadąca takim autem w tej części miasta była jednak o wiele bardziej podejrzana dlatego zależało nam na jak najszybszym załatwieniu interesu. Nasz handlowiec czekał w barze o pieszczotliwej nazwie ,,Skotoboynya". Niechętnie weszliśmy do środka. Pierwszą, bardzo charakterystyczną rzeczą był kolorowy fresk znajdujący się na ścianie naprzeciwko drzwi wejściowych przedstawiający Cerkiew Wasyla Błogosławionego, na ścianie po prawej od drzwi znajdował się kolejny ukazujący Stalina na szubienicy oraz stojących obok i triumfujących Lenina oraz Trockiego. Po lewej znajdował się bar z wielkim regałem zapełnionym najrozmaitszymi trunkami, które były tylko i wyłącznie produkcji rosyjskiej. Dojrzeć można było nawet absynt, czy wszelkiej maści cytrynówki, miętówki, a nawet orzechówki. Barman był bardzo postawnym, prawie 2 metrowym mężczyzną z nadwagą. Nie miał włosów, za to jego ponurą i trójkątną twarz zdobiły masywne wąsiska i zaniedbana broda przez co sprawiał wrażenie, jakby był żywcem wyjęty z okresu średniowiecza. Jego piwne oczy wyrażały coś w rodzaju patetyczności i zmęczenia dotychczasowym życiem.
- Wy coś chcieć? Wyglądacie podejrzanije. Wy spróbować robić kłopot to ja was z razu karki przekręcę. Lepi wierzyć na słowo, niźli się przekonować. – oznajmił łamaną angielszczyzną bez cienia złości, zupełnie beznamiętnie, za to bardzo gromkim, ciepłym głosem z którym (zakładając, ze umiał śpiewać) podbiłby każdą światową operę, czy jakąkolwiek stację radiową.
- Nasz przyjaciel, Cabrón, prosił nas o odebranie stąd jakiegoś towaru. – oznajmiłem rzeczowo starając się zrobić na nim dobre wrażenie.
Nagle źrenice barmana znacznie się zwęziły, po czym dość dosadnie parsknął i powiedział – Więc wy to. Psy posiłkowe, małe nieważni żołnierze, co myśleć, że jak się przypodobają panu to dostane większy ochłapy. Ostrzegom wy ... Cabrón to jes nic dobrego. Ale jak se chceci, Svarog jest na zapleczu. Z nim godejcie.
Zupełnie ignorując większość jego wypowiedzi udaliśmy się na tyły baru. Były tak samo ... specyficzne, jak reszta lokalu. Na wszystkich ścianach także wymalowano najróżniejsze malunki – przekreślona swastyka, kobieta z odsłoniętymi, dodatkowo nieproporcjonalnie wielkimi piersiami, wygięty młot skrzyżowany z tępym sierpem i wiele osobliwych przekazów słownych. Stało tam też pełno najróżniejszych skrzynek o nieznanej zawartości, których rzędy rozciągały się do samego sufitu. Pośrodku tego wszystkiego stał czerwony pick-up Ford F-100 z 1963. Mężczyzna oparty o niego mógł uchodzić i prawdopodobnie uchodził za kompletne bezguście. Jego buty były wykonane ze skóry i barwione na głęboki kolor niebieski niczym najgłębsze odmęty oceanu, do tego lniane spodnie barwy czerwonej jak krew tętnicza, żółta muszka, biała, płócienna koszula z narzuconą na nią ametystową marynarką i jako wisienka na tym kolorowym torcie – węglisto czarna, filcowa fedora na głowie. Nawet jego fizyczność mogła uchodzić za dziwaczną – był o pół-głowy wyższy od barmana, lecz chudy jak tyczka. Palił papierosa patrząc w podłogę sprawiając wrażenie zupełnie pochłoniętego odległym rozmyślaniem. Dopiero chrząknięcie Tyrone'a zwróciło jego uwagę.


Post Merge: 30 Listopad  2013, 12:09:15

- Tak? Nie słyszałem żadnych strzałów, więc Perun wpuścił was dobrowolnie. A to znaczy, że macie do mnie jakiś interes, mało tego, interes sporej wagi skoro ten wielkolud nie mógł sam się tym zająć. Mam rację? – w głosie Svaroga nie było żadnych naleciałości w akcencie, które mogłyby świadczyć o tym, że nie jest rodowitym Amerykaninem, mówił w typowej dla tubylców manierze, zdradzała go jednak jego twarz, miał on bardzo mocno zarysowaną linię szczęki i dość ciemną, jak na białego człowieka, karnację – pochodził z regionu bałkańskiego.
- Mamy do ciebie biznes i to jeszcze jaki. Kojarzysz Cabrón'a? – zapytał Tyrone.
- Ach, więc to o jego zamówienie chodzi. Nie ukrywam, nie było łatwo spełnić jego oczekiwania. Ale czego nie robi się dla przyjaciół i utrzymania sprzyjających stosunków handlowych. Jego paczka jest tutaj. – odpowiedział szczerząc przy tym zęby w bardzo odrażający, przepełniony zgorzknieniem sposób. Po chwili wyjął z bagażnika pick-up'a worek o długości około 1.5 metra i położył go sobie na ramieniu stękając przy tym z wysiłku. W momencie, kiedy uświadomiliśmy sobie co to jest na twarzy mojej oraz Tyrone'a pojawił się gorzki grymas przerażenia.
- Pojebało cię?! Może i jesteśmy przestępcami, ale kompletnie nam nie odwaliło! Chcemy ubić z wami interes, na którym powinno wam zależeć o wiele bardziej niż nam, a wy dajecie nam pieprzone zwłoki?! – Tyrone wpadł w istną furię krzycząc i machając rękoma na wszystkie strony. Ja patrzyłem tylko z zastanowieniem na worek i próbując rozgryźć co się dzieje.
- Słuchaj gnojku! Nie waż się do mnie mówić takim tonem. ,,Suma summarum" jesteście na naszym podwórku i żyjecie tylko dlatego, że my wam na to pozwalamy. Dodatkowo reprezentujecie tylko pionki w tej grze, pionki, które można bardzo łatwo zastąpić innymi. ,,Cierpliwość jest cnotą", a moja zostaje wystawiona przez was na ciężką próbę i mogę tego nie wytrzymać – Svarog mówił bardzo szybko i ostro, jego głos wydawał się być teraz niczym syk węża.
- Dobra, uspokójmy się. Nie ważne, czy to zwłoki, czy nie. Dostaliśmy zadanie i mamy go nie spartaczyć – powiedziałem.
- Wreszcie ktoś pokazuje, że ma choć trochę oleju we łbie – bałkańczyk przyznał rzucając spojrzenie na Tyrone'a. Wręczył mi worek, który również położyłem na ramieniu. Ważył około 65kg to dość spora waga jak na ładunek tej długości. Jak najszybciej wyszliśmy z baru nie spoglądając nawet na barmana. Położyłem ładunek w bagażniku i odjechaliśmy z piskiem opon. Przez całą drogę do nie odezwaliśmy się ani słowem.
Placówka Cabróne'a znajdowała się w centrum, nad brzegiem jeziora Michigan w dzielnicy Lincoln Park. Do sporej, 3 piętrowej kamienicy, z zadbanym ogrodem, w którym dominowały tulipany, zbudowanej z czerwonej cegły pamiętającej jeszcze czasy Wojny secesyjnej z fasadą zdobioną w neogotyckie wzory,  podjechaliśmy tak jak zwykle, od tylnych drzwi. Salvaro czekał na nas osobiście – zaszczyt, którego nie każdy może dostąpić. Wpatrywał się w niebo i starał się stać dumnie – jego pomarszczone czoło było wysoko uniesione, a koścista klatka piersiowa wypięta do przodu. Do tego miał strasznie nieproporcjonalne kończyny, jego lewa ręka była dłuższa od prawej o 5cm, natomiast lewa noga była krótsza od prawej o 10cm, przez co musiał przypinać do buta drewniany bloczek, aby móc stać równo. Ubrany jak zwykle w jedwabny, szyty na miarę garnitur, który był tak czysty i biały, że zdawał się mistycznie emanować jakąś światłość i buty ze skóry krokodyla, również barwiona na perłową biel, które prawdopodobnie kosztowały więcej niż mój nowy samochód. Miał w zwyczaju poruszać się bez strażników, nawet jego dom nie był obstawiony. Uważał się za zbyt dużą szychę, aby ktokolwiek choćby pomyślał o sforsowaniu jego imperium i pozbyciu się jego samego.


Post Merge: 30 Listopad  2013, 22:30:12

- W końcu jesteście. kur*** mać ileż można czekać. No dalej, pokazujcie co macie – jego postura mogła wydawać się dostojna, lecz jego mowa wskazywała na człowieka o ,,prostym umyśle", która wszystko, co zdobył w życiu uzyskał tylko i wyłącznie z użyciem siły. Tyrone zawahał się, ale w końcu otworzył bagażnik i wyjął worek. Cabrón kazał położyć go na ziemi, widać było swego rodzaju rozbestwienie w jego oczach, zaczął siłą rozdzierać worek, aby dostać się do jego zawartości. Kiedy w końcu jego i naszym oczom ukazało się to, co było w środku wiedziałem, że byłoby dobrze, gdyby to faktycznie był trup.
Wpatrywałem się w głąb jasno-niebieskich oczu należących do 15 lub 16 letniej dziewczynki o mlecznej cerze i długich, rozpuszczonych blond włosach. Była naga, wychudzona. Jej ciało owładnięte zimnem i strachem trzęsło się sprawiając wrażenie, że zaraz rozpadnie się na czynniki pierwsze. Mamrotała coś, ale wyraźnie nadal była odurzona narkotykami, które podano jej, aby zasnęła i nie dało się jej zrozumieć. Cabrón Salvaro kreował się w mediach i przed obliczem prawa jako człowiek o wysokim poczuciu moralności, sprawiedliwości i chęci pomocy innym. Dla dobrego PR-u pojawiał się na różnych imprezach charytatywnych dając datki na domy dziecka czy szkoły ... miałem jednak podejrzenie, że w tym wypadku nie chodzi o charytatywną adopcję.
- Ty chory skurwielu! Pierdolony degenerat! – krzyknął Tyrone wyciągając samopowtarzalną, włoską Berettę 951 kalibru 9mm.
- Stary, co ty odpierdalasz?! Co chcesz osiągnąć poprzez odstawianie tego cyrku?! Schowaj tego gnata! – wrzeszczałem na mojego przyjaciela. Nagle wycelował we mnie. – Jesteś po jego stronie? Ile ona może mieć lat? 14 może 15 i co? Pozwolisz mu ją zabrać? Dobrze wiesz co z nią zrobi ten pedofil!
- Dalej synku! Strzelaj! Na co czekasz? Nagle ucięło ci jaja? Wykastrowało cię? Odpowiedz mi! – Salvaro zwrócił się do Tyrone'a wprawiając go w histerię i panikę. Jego ręce zaczęły niekontrolowanie się trząść, a jego oddech przeszedł w ciężkie i nierówne sapanie.
- Spokojnie chłopie. Wszystko będzie dobrze. – próbowałem uspokoić sytuację i zbliżyć się do Tyrone'a. Wszystko stało się w ułamku sekundy. Gdy tylko zrobiłem pierwszy krok coś w nim pękło. Nagle wzdrygnął się i pociągnął za spust trafiając mnie w łydkę. Palący ból przeszedł całe moje ciało, neurony zawyły żałosnym lamentem. Do dziś nie wiem, czy zrobił to umyślnie, czy po prostu był tak przerażony zaistniałą sytuacją, że zadziałał mechanicznie. W każdym bądź razie chcę wierzyć, że nie chciał, aby tak się stało. Moja reakcje również była błyskawiczna i przepełniona zwierzęcą furią. Wyciągnąłem mojego Colt'a i wystrzeliłem w jego kierunku 3 razy. Trzej posłańcy śmierci rozerwali jego tkankę w okolicy szyi, prawego ramienia i mostka. Kula, która uderzyła w szyję musiała rozedrzeć tętnicę, gdyż po chwili trysnęła z niego cała fontanna krwi, która wylądowała na mnie. Poczułem ciepło na mojej twarzy, rękach i klatce piersiowej. Oszalałem. Cała rzeczywistość spowita w czerwonym nieładzie, ujrzałem obliczę demonów, ciężar istnienia, Apokalipsę mojej duszy. Czułem, że ręka w której trzymałem pistolet spowije się trądem i odpadnie, gdyż taka powinna być jej kara. Klęczałem nie dając znaku życia.
- Hahahahahaha! No chłopaku tak z zimną krwią? To było niezłe widowisko. W sumie przydałby mi się taki cyngiel jak ty. Jesteś zainteresowany snajperze? – Salvaro złożył mi propozycję, która mogła ustawić mnie na całe życie. Ja nadal dryfowałem po krańcach istnienia i mojego rozumu ... nagle ocknąłem się ... i już nie bałem się ani oblicza demonów, ani ciężaru istnienia.
- 6 naboi. – wymamrotałem.    
- Słucham? O czym ty pieprzysz? – zapytał Cabrón.
- Colt Single Action Army. Zaprojektowany w 1872 roku na potrzeby wojska. Do służby wszedł w 1873. Posiada magazynek o mechanizmie bębenkowym będącym w stanie pomieścić 6 naboi. Symbol Dzikiego Zachodu. 3 naboje znajdują się teraz w ciele dwudziesto letniego Tyrone'a Jones'a, którego znałem od czasu ukończenia 5 lat. Jest ... był to mój jedyny prawdziwy przyjaciel. Pierwszy człowiek, którego zabiłem – wyrecytowałem jak regułkę w podstawówce.
- O co ci chodzi? Do reszty ci odwaliło? Ten gnojek spierdolił sprawę, dobra?  Mógł to rozwiązać pokojowo, ale dał ... - przerwałem mu.
– Zamknij mordę kiedy mówię! ... Pozostałe 3 naboje nadal znajdują się w bębenku. Wiesz, do kogo są zaadresowane? – nie dałem mu czasu na odpowiedź, gdyż od razu strzeliłem mu prosto w lewe kolano, słyszałem jak jego staw kolanowy roztrzaskuje się na mikroskopijne kawałeczki. Krzyk bólu wypełnił moje uszy ... spodobała mi się ta katatonia żałości i bezradności.
– Wiesz co się teraz stanie? To proste – umrzesz. Niektórzy umierają w łóżku otoczeni kochającą rodziną. A ty zdechniesz na własnym trawniku z kawałkami mózgu na moich butach. – następnie 2 kule kładą kres jego istnieniu. Czuję, jak metal pocisków rozrywa najmniejsze atomy w jego ciele nie zostawiając po nich najmniejszego śladu. Nie pomyliłem się, kawałki jego płata czołowego lądują nie tylko na moich skórzanych butach, ale nawet na czarnych spodniach od smokingu.
- Dziękuję. – powiedziała mała dziewczynka, która niewątpliwie była świadkiem całego zdarzenia.
- Pierdol się. Nie widzisz ile syfu narobiłaś gówniaro? – odszczeknąłem.
Zew furii wywołanej bezsilnością zalewa mój umysł. Nie kieruje mną rozum, lecz instynkt. Chcę uciec od tego miejsca jak najdalej i zaszyć się w najgłębszych zakamarkach jakiegokolwiek schronienia. Moje człowieczeństwo nie zostaje poddane żadnej próbie – ono przestało istnieć dwie minuty temu. Nawet nie wiem kiedy, a już znajduję się w środku mojego samochodu. Odjeżdżam z piskiem opon.
Tej nocy całe miasto dowiedziało się, że Cabrón Salvaro umarł przed swoim domem z głową rozbitą na setki kawałeczków, obok niego leżało ciało Tyrone'a Jones'a, drobnego dilera i złodziejaszka, oraz że na razie nie ustalono związku między nimi. Nieliczni zaczęli mówić, że tuż po oddaniu strzałów widziano czarnego Dodge'a z którego wystawał futerał na gitarę – kierowcy nie zidentyfikowano oraz nie spisano numeru rejestracyjnego. ,,Muzyk" dojrzał, ujrzał mroczne oblicze świata, lecz zamiast z nim walczyć po prostu oddał się jego niedoskonałości przeradzając się w ,,Bluesman'a", który stał się wrogiem publicznym numer jeden.

Wiktorian

III Rozdział
Grudzień 2013, Chicago, USA
Zima w tej części Ameryki potrafi zaskoczyć swoją bezlitosnością. Jednego dnia wszystko wydaje się być w najlepszym porządku - słońce świeci, temperatury są znośne, nic nie zapowiada nadchodzącej tragedii. A następnego ranka ona właśnie następuje. Pierwszy śnieg jest najbardziej biały, puchaty i krystaliczny. Problem w tym, że ludzie zapominają o pojawiających się niebezpieczeństwach, usypiają swoją czujność w momencie, kiedy najbardziej jej potrzebują. Bezdomni zamarzają na ulicach i nikt nawet po nich nie zapłacze, bo i po co? Niektórzy nawet nie słyszeli pojęcia ,,opony zimowe" i ot tak potrącą jakiegoś przechodnia, czy uderzą w inny samochód ... przypadkowość ludzkiego życia jest przerażająca.
Znowu siedzę w tej samej restauracji. ,,Funky Joe's" być może nie jest najwykwintniejszym pubem w okolicy, ale cenię go sobie za panujący tu stoicki spokój (który czasem tylko może zakłócić jakiś stary dziad dostając zawału) i całkiem przyjemny wystrój, który przypomina mi lata młodości. Wszystkie meble znajdujące się w lokalu wykonane są z solidnego, ręcznie rzeźbionego drewna. Bar wykonany jest z najczarniejszego hebanu jaki w życiu widziałem, natomiast pozostałe stoliki i krzesła wyrobiono z ociosanego i wypolerowanego na błysk drewna dębowego. W każdym zakątku czuć było zapach tego właśnie surowca. Ściany z kolei zachowały swój surowy charakter, gdyż zostawiono gołe, szkarłatne cegły, bez żadnego tynku. Dodatkowo powieszono na nich najróżniejsze ramki ze zdjęciami, lub plakatami. Właściciel tego miejsca – Joe Krub, był małym, pociesznym grubasem, który za młodu uwielbiał podróże i muzykę. Wszystkie rzeczy powieszone na ścianach są pamiątkami z jego eskapad do Europy, Afryki, czy Azji oraz koncertów najróżniejszych zespołów. Naglę słyszę, że drzwi wejściowe otwierają się ze sporym skrzypnięciem. Moim oczom ukazuję się figura jakby żywcem wyjęta z epoki wiktoriańskiej. Mężczyzna o wzroście około metra osiemdziesiąt, mający nie więcej, niż trzydzieści pięć lat, raczej szczupły, choć jego figura pozostaje zakryta przez sięgający aż do ziemi, zapięty płaszcz z bardzo wysoko postawionym kołnierzem zakrywającym połowę jego twarzy. Na lewym oku nosi opaskę, na prawym z kolei monokl. Na jego głowie znajduje się pokaźnych rozmiarów cylinder i zamszowe buty. Wszystkie wymienione atrybuty są koloru czerni, co nie tylko kontrastuje z jego bladą jak śmierć twarzą, ale sprawia wrażenie, jakoby był on chodzącą czarną dziurą, pustką. Tak właśnie mógłby wyglądać Kuba Rozpruwacz w latach swoich największych triumfów. Odwiesza swoją laskę na wieszaku przy drzwiach i zmierza w moim kierunku.
- Ty jesteś tym, którego zowią mianem ,,Bluesman"? – wnioskując po akcencie tajemniczego przybysza wydaje mi się, że jest Włochem. Siada naprzeciwko mnie nawet nie pytając, czy w ogóle może to uczynić. Najwyraźniej współczesne społeczeństwo jest zbyt postępowe, żeby zostawić w sobie cząstkę dobrego wychowania. Patrzę na niego w milczeniu rozmyślając o najszybszych  sposobach zabicia go. Biorę łyk mojej whisky i delektując się jej posmakiem odpowiadam:
- To zależy, kto pyta. Może najpierw mógłbyś się przedstawić? – zapytałem nadal analizując jego posturę. Nagle jegomość ściągnął cylinder ukazując bardzo gęste, zadbane, kasztanowe włosy krótkiej długości.
- Nazywam się Antonio Manccha, aczkolwiek wolę być znany pod pseudonimem ,,Malarz". – w tym momencie wiedziałem, że jest on posłańcem rodziny Bell'Opne.
- ,,Malarz"? Znałem kiedyś gościa o takim przezwisku. Wydaje mi się, że umarł podczas jakiejś strzelaniny w trakcie ,,Wojny Braterstwa" w 1971. – odparłem próbując przypomnieć sobie dokładny wygląd jego przodka, lecz bezskutecznie.
- Tak, to był mój dziadek – Guillermo Manccha. Cóż, w moim środowisku te tytuły są dziedziczne. Jeśli będą miał syna to w momencie mojej śmierci on również przejmie mój tytuł. – zadeklarował.
- A co jeśli będziesz mieć córkę? Albo więcej niż jedno dziecko? – zapytałem.
- Córka nie będzie ,,Malarzem", a ,,Malarką" i tyle. Tytuł zawsze wędruje do pierworodnego dziecka, więc każde kolejne będzie miało szansę zyskać nowy, własny pseudonim, ale nie jest to takie łatwe, jak mogłoby się wydawać. Trzeba włożyć sporo pracy, żeby zyskać uznanie głowy rodziny i zaistnieć w jej szeregach . – odpowiedział bardzo ekscesywnie gestykulując.
- Miałeś do mnie jakiś interes, czy po prostu musiałeś wygadać się komuś o dziedzicznych strukturach w przestępczości zorganizowanej? – rzekłem nieufnie.
- No tak, przepraszam. Więc, co wiesz o Chernobogu i Belebogu? – myślałem, że już nigdy więcej nie usłyszę tych imion. Nagle przypomniały mi się moje pierwsze lata we właściwej działalności ,,Bluesmana". Paskudny okres, który rozerwał całe miasto od środka, pozostawiając zatrważającą liczbę wdów i sierot.
- Obaj smażą się w piekle i czekają, aż do nich dołączę. Ale na razie jakoś mi się tam nie spieszy. – powiedziałem z gniewem w głosie.
- Mhmmmm, cóż ... może powinniśmy porozmawiać o tym w innym miejscu. – stwierdził ,,Malarz".
- Może i powinniśmy. – odparłem próbując przeszyć go na wylot swym spojrzeniem i wstając sięgnąłem po swój kapelusz.
- Do widzenia panie Cassidey! – krzyknął Joe.
Nie odpowiedziałem, gdyż byłem zbyt pochłonięty myślami o okresie, kiedy w całym Illinois rządzili bracia, którzy równie dobrze mogliby zostać nazwani Kainem i Ablem.


Post Merge: 15 Grudzień  2013, 21:52:40

Czerwiec 1969, Chicago, USA
Po tym całym syfie z Cabrónem i Tyronem nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Przez dwa miesiące szlajałem się po ulicach bez konkretnego celu oddając się tanim narkotykom i jeszcze tańszemu alkoholowi. Sam za wiele nie pamiętam z tego okresu ... może to i lepiej. Pierwszy raz pociągnąłem za spust kierując lufę w kierunku innego człowieka. Pierwszym był mój przyjaciel, a drugim jedna z największych szych narkotykowych w mieście. Byłem jak krwawiąca owca pośród stada wilków. Zapach mojej niedoli prędzej, czy później przyciągnie drapieżniki, które rozszarpią mnie w mgnieniu oka. Byłem trędowatym, który potrzebował pomocnej dłoni, dachu nad głową. Salvaro miał interesy z każdą grupą w mieście: Włosi, Latynosi, Meksykanie, ,,Tubylcy", ,, Aryjczycy", ,,Getta", ,,Poganie" a nawet niezaprzysiężeni byli po jego stronie, gdyż wiązało się to dla nich z niewyobrażalnym profitem. Chociaż chodziły plotki, że ,,Wschodnie dupki" już od jakiegoś czasu mieli z nim coraz gorsze stosunki, podobno nawet szykowali się do hucznego wyłomu spod jego wpływów. Nie mogłem mieć żadnej gwarancji, że cokolwiek z tego było prawdą, ale byłem w położeniu, które nie dawało żadnych możliwości negocjacji – musiałem spróbować. W najgorszym wypadku zostałbym pojmany i torturowany. Słyszałem, że ci goście uwielbiają wieńczyć wszystko ucinaniem kończyn wielkim, rzeźnickim tasakiem ... to i tak lepsze, niż metody, jakich używały te aryjskie gnojki.
Ich dzielnica nie zmieniła się za bardzo od ostatniego razu, parę domów zostało zburzonych, lecz na ich miejscu pojawiły się nowe, nieznacznie większe budynki (nadal w tandetnych kolorach). Znowu stałem przed wejściem do baru ,,Skotoboynya". Upewniając się, że Colt ma pełen magazynek wszedłem do środka. Tym razem zamiast wielkiego Peruna za ladą stała bardzo drobna, filigranowa dziewczyna. Była w moim wieku. Miała kasztanowe włosy, które sięgały parę centymetrów za pas. Jej ręce sprawiały wrażenie bardzo żylastych i naprężonych. Nie bez powodu jej aksamitna suknia miała głęboki dekolt ... natura potrafi być naprawdę hojna w stosunku do nielicznych kobiet. Stała lekko zgarbiona, lecz jej twarz była rozpromieniona. Występowała u niej rzadka mutacja zwana  ,,heterochromia iridum", czyli różnobarwność tęczówek. Lewe oko mieniło się niczym szmaragd, prawe natomiast przybrało barwę szafiru. Można by pomyśleć, że istota tak piękna jak ona nie ma prawa istnieć w tym świecie przepełnionym syfem i tandetą, ale oto właśnie stała przede mną owa bogini, czy rusałka, w ogóle nieświadoma mojej obecności. Nagle z zaplecza wyskoczył nasz towarzyski olbrzym niosąc w rękach drewnianą skrzynie. Najwyraźniej na początku mnie nie rozpoznał, gdyż powiedział do dziewczyny:
- kur*** Živa, ty tu stać, a tam klijent czekać! – potem rzucił na mnie przenikliwe spojrzenie i już wiedział, kim jestem.
– Ach, to je ty. Posłuchowałem, że Cabrón wziął zdechnął. Hehe dobre tak temu skurwiełemusynu.  Czegóż ty szukać? Bo w bitce to ty szans ze mną ni masz żodnych. – powiedział (jak to miał w swoim zwyczaju) kompletnie beznamiętnie. Po czym zaczął strzelać palcami, a jego grube kości wydały z siebie głośny, suchy trzask.
- Perun do jasnej cholery czy ty zawsze musisz zachowywać się jak bezmyślna kupa mięcha?! Raczej wątpię, aby nasz gość szukał tu jakiejkolwiek zwady. Mam rację? – ta, którą olbrzym nazwał Živa zwróciła się do mnie a barwa jej głosu wydała mi się słodka niczym karmel i krucha jak porcelana.
- Masz. To ja zabiłem tego sukinsyna. Całe miasto zacznie na mnie polować. Potrzebuję sojuszników, kogoś, kto stanie po mojej stronie. – stwierdziłem wpatrując się ślepo w oczy dziewczyny.
- Muahahahaha. Patrzci no pojebus jak nic. Ty myśleć, że mogę tu przyjiść z ogónem podkulony i proponować sztobyśmy wywołali wojnę by rzycije twom żałosną chronić? kur*** moć nie wierzyć własnym uszom. Lepi ci z razu ryło opierdole i na bruk wyrzucę. – Perun już zabierał się do ,,opierdolenia mi ryła", ale kobieta powstrzymała rozlew krwi kładąc mu swą małą dłoń na jego masywnym ramieniu.
- Dość tego! Taki wielki chłop, a posiada mentalność czternastolatka. Pozwól, że zadam ci pytanie siłaczu – jak myślisz kto powstrzymywał Braci przed zwróceniem się przeciwko sobie i obróceniem tego miejsca w perzynę? Kto był w stanie robić z nimi interesy, tylko po to, aby nie mieli do siebie nawzajem kolejnych pretensji? – powiedziała z zauważalną wyższością w głosie.
- Pierdulisz farmazony! Cabrón to było miętką pałą robión i ni miał tu żodnej realnyj władzy. Już za jego kadencyji Brocia mogli się pokłócać i rzeź na całą miasto wywołać, a tyn by nic do gadani nie miał, a jakoby palcem śmiał kiwać to by mu go z razu ujeboli – rzekł z oburzeniem wielkolud.
- Pierdolić to ty się możesz i to samemu, bo coś wątpię, że z twoim ryjem jak u dzika jakakolwiek dziewka przy zdrowych zmysłach by ci się oddała, choćby królestwo i konia jej w zamian proponowano. – Živa bardzo cięcie zripostowała jego wypowiedź. Trzeba przyznać, że pod tą niepozorną i delikatną skorupą krył się prawdziwie gorejący ogień furii.
- Nie interesują mnie wasze wewnętrzne spory. Chcę wiedzieć, czy plotki o tym, że mieliście zamiar zarwać dyplomatyczne stosunki z Salvarem, a co za tym idzie – wywołać konflikt, były prawdziwe? Bo jeśli tak, to chyba powinniście odwdzięczyć się człowiekowi, który rozwiązał wasz problem, prawda? – wtrąciłem się w rozmowę.
- Nie interesują cię nasze wewnętrzne problemy? To ciekawe, bo tak naprawdę nasze problemy, zwłaszcza te związane z Braćmi, mogą się bardzo szybko przerodzić w problemy całego miasta i innych gangów. Dlatego też proponuję, abyś zaczął żywo interesować się tym, co może się stać. Gdyż naprawdę wiele od tego zależy. Także to, czy ci pomożemy, tym bardziej, że podobno tak bardzo tego potrzebujesz. – powiedziała to z bardzo udawaną grzecznością i jeszcze sztuczniejszym uśmiechem.