Aktualności:

"Batman: Długie Halloween" w sprzedaży od 29 maja.

Menu główne

Z jaskini nietoperza

Zaczęty przez vincent, 22 Lipiec 2012, 19:14:05

vincent

Ostatnio zamie?ci?em swoje mini-opowiadanie w tym w?tku:

http://www.forum.batcave.com.pl/index.php?topic=1045.0

Jako, ?e opinie by?y pozytywne oficjalnie otwieram temat, w którym b?d? pisa?. Historie b?d? mia?y konkretny ci?g fabularny i b?d? ze sob? po??czone. "Adrenalin?" nale?y traktowa? jako prolog.
Zapraszam do czytania, oceniania i konstruktywnej krytyki. B?d? robi? tu wpisy tak d?ugo, jak b?d? si? pojawia?y komentarze ;)


*

- Bruce... - zacz??a Madeleine dr??cym g?osem. Jej oczy uciek?y w bok i zatrzyma?y si? na panoramie Gotham City. Znajdowali si? na 253 pi?trze Rear Tower, w ekskluzywnej restauracji. Zajmowali stolik przy pot??nej szybie, zast?puj?cej jedn? ze ?cian. Rozci?ga? si? st?d zapieraj?cy dech w piersiach obraz miasta, roz?a?ony tysi?cami neonów, poprzecinany pot??nymi wie?owcami, owini?ty pl?tanin? ulic. Bruce nie zauwa?a? pi?kna miasta. Po pierwsze dlatego, ?e zna? jego mroczn? stron? zbyt dobrze, po drugie teraz ca?a jego uwaga by?a po?wi?cona kobiecie siedz?cej naprzeciw. Jej lazurowym oczom. Ton?? w nich tyle razy, ale nigdy wcze?niej nie widzia? w nich takiego smutku. Jej seksowne, zwykle u?miechni?te usta by?y ?ci?gni?te w w?sk? kresk?, drga?y wr?cz niezauwa?alnie. Czarne, d?ugie w?osy opada?y swobodnie na ramiona. Madeleine odgarnia?a je co chwil? nerwowo.
To wisia?o w powietrzu. To musia?o si? w ko?cu tak sko?czy?. Kogo chcia?e? oszuka?, Bruce?
- Chc?, ?eby? ten jeden raz.. - kontynuowa?a wci?? patrz?c w bok - .. ten jeden jedyny raz by? ze mn? szczery.
Bruce nic nie odpowiedzia?. Ton?? w jej oczach. Czeka? na wyrok, a Gotham po jego prawicy czeka?o wraz z nim. Zastyg?o w intensywnym oczekiwaniu, by parskn?? ironicznym ?miechem. Kogo chcia?e? oszuka??
- Kim dla ciebie jestem? Czego we mnie szukasz?
S?owa Madeleine obija?y si? w czaszce Wayne'a w poszukiwaniu odpowiedzi. Bruce wyprostowa? si? w fotelu. Kobieta w ko?cu podnios?a wzrok. Ich spojrzenia si? skrzy?owa?y. Zwykle w takiej sytuacji ros?o mi?dzy nimi po??danie, przeskakiwa?y iskry nami?tno?ci. Teraz ten kontakt wzrokowy by? pusty. Nie znaczy? nic.
- Szcz??cia, tak my?l?. Przez ten ca?y czas szuka?em w tobie szcz??cia, ukojenia.
S?owa, które wypowiedzia? zaskoczy?y jego samego. By?y rzeczywi?cie prawdziwe i szczere. Przez ostatnie miesi?ce czu?, ?e traci nad wszystkim kontrol?. By? zagubiony i nie wiedzia? ju? dok?d zmierza. I wtedy spotka? j?. By?a uosobieniem wszystkiego, czego potrzebowa? by znów znale?? w tym ca?ym szale?stwie jaki? sens. Odrobin? normalno?ci. By?a dla niego tym, czym s? psychotropy dla pomyle?ców w Arkham. Czasami zastanawia? si?, czy przypadkiem nie powinien by? zamkni?ty w której? z cel razem z nimi. Gdy Madeleine by?a blisko wiedzia?, ?e nie.
Pokaza?a mu inn? drog?.
A teraz j? traci.
Francuskie uosobienie seks bomby. Istna bogini. Zawsze elegancka i oszo?amiaj?co poci?gaj?ca. Inteligentna, zabawna. Marzenie ka?dego m??czyzny. Utalentowana negocjatorka, któr? Bruce osobi?cie sprowadzi? z Francji, by nadzorowa?a przej?cie Funsys Corp przez Wayne Enterprises. Spotkanie z ni? by?o jak grom z jasnego nieba. W momencie, gdy zobaczy? j? po raz pierwszy wiedzia?.
Po prostu wiedzia?, ?e jest dla niego stworzona.
A teraz j? traci?.
- Bruce - zacz??a Madeleine z tym swoim s?odkim akcentem, który zawsze topi? twarde serce multimilionera. - jak mo?esz znale?? we mnie szcz??cie, kiedy nie mo?esz by? szcz??liwy sam ze sob?? Masz swoje demony, którymi nie chcesz si? ze mn? dzieli?. Izolujesz mnie, odcinasz mi dost?p. Bardzo cierpisz, to wida?. Ja cierpi? jeszcze bardziej nie dlatego, ?e nie mog? ci pomóc, tylko dlatego ?e ty nie chcesz ?ebym ci pomog?a.
Kobieta jednym szybkim ruchem wychyli?a swoje martini.
- Dopóki b?dziesz uzale?nia? swoje szcz??cie od innych osób, tak d?ugo b?dziesz odczuwa? ból za ka?dym razem gdy stracisz partnera. Musisz nauczy? si? by? szcz??liwym sam. Dopiero wtedy mo?esz si? z kim? wi?za?. Je?li jeste? nieszcz??liwy, co masz do zaoferowania drugiej osobie oprócz swego zagubienia i cierpienia? My?la?am nad tym d?ugo.
- Madeleine - zacz?? Bruce, ale kobieta uciszy?a go gestem r?ki.
- My?la?am nad tym d?ugo. Jeste? wspania?ym facetem. Przystojnym, szale?czo inteligentnym. Pokaza?e? mi zupe?nie now? definicj? s?ów "wspania?y seks". Sp?dzanie z tob? czasu by?o dla mnie magiczne. Do czasu, gdy zda?am sobie spraw? z faktu, ?e skrywasz w sobie te wszystkie tajemnice. Ci?g?e wymówki, odwo?ywanie spotka?, kontuzje i siniaki. Zrozumia?am, ?e nigdy nie dasz mi siebie pozna? w stu procentach. Czuj? si? troch? oszukana, otworzy?am si? przed tob?, pozna?e? mnie na wylot. Ja pozna?am jedynie twoj? mask?, któr? nosisz na codzie?. To nie fair Bruce.
Zapad?a cisza. Koj?cy d?wi?k skrzypiec niós? si? po sali mieszaj?c si? z przyciszonymi rozmowami go?ci lokalu. Bruce oddycha? g??boko przez nos, za ka?dym razem czuj?c uk?ucie w piersi i ciasnot? banda?y, które za?o?y? mu Alfred.
- Popraw mnie, je?li si? myl? Bruce. Nawet teraz, gdy wszystko si? sypie nie powiesz mi, prawda?
Cisza. Wymiana spojrze?. ?aden mi?sie? na twarzy Wayne'a nawet nie drgn??.
- Tak my?la?am. - Madeleine wsta?a od stolika, podesz?a do siedz?cego Bruce'a i poca?owa?a go w policzek. Zastyg?a w tej pozycji. Czu? jej oddech przy swoim uchu.
- Szcz??cie, to bezwarunkowy spokój ducha, niezale?ny od innych ludzi. Nikt nie mo?e da? ci szcz??cia. Nikt poza tob? samym, Bruce.
Wayne spojrza? na panoram? Gotham s?uchaj?c, jak stukot szpilek Madeleine coraz bardziej si? oddala, by uton?? w morzu d?wi?ków na sali.
Nie czu? si? ?le.
Czu? si? fatalnie.
Ona ma racj?.
Kogo chcia?e? oszuka?, Bruce?
Moje opowiadania o Batmanie:

ADRENALINA

Z JASKINI NIETOPERZA

Rafalinda

Jedno słowo Vincent--> TALENT.

Świetnie się to czyta. Spróbuj napisać całą książkę, kto wie może by ktoś chciał to wydać.
Suspens jest, klimat jest, Bruce jest Brucem, a Batman Batmanem. Wszystko na miejscu.
Czujesz klimat i z lekkością kleisz zdania dlatego nie marnuj czasu na forum i zrób z tym coś stary, bo szkoda by się twój potencjał zmarnował. Z biegiem czasu energia się wyczerpuje i chęci ubywają, datego łap wiatr i pisz jak najwięcej póki masz chęci. ;)

BlackBat

Vincent, przez Ciebie zawiesiłam się na kilka minut, nie mogłam oderwać wzroku od tego cudeńka ;) Myślałam, że dobrze piszę, ale to co Ty tworzysz jest po prostu świetne, ba mało powiedziane! Masz genialny styl, język i dar obrazowania- tak jak mówi Raf, po prostu TALENT! Pisz więcej, no i dziel się z nami, bo czytanie tego to czysta przyjemność :)
"Last time I moved this fast, Hitler was still alive"


jakura

Jestem pod wrażeniem. Dwa bardzo dobre teksty - inteligentne, klimatyczne i, przede wszystkim, wciągające! Czekam na następne opowiadanie.
Ale co do wydawania: osobiście stoję na stanowisku, żeby napisać trochę więcej i wtedy bawić się w publikacje całości, niż wrzucać coś w kawałkach. I nie mam tu na mysli forum, w którym życzliwi ludzie porobią uwagi, w razie konieczności poprawią/zasugerują co, tylko szybkie podawanie swoich prac szerokiemu gronu odbiorców. Sam od 2 lat kompletuje opowiadania i mam nadzieje postarać się wydać tomik w przyszłym roku, mam tylko nadzieje, że nie zabraknie mi wspomnianego zapału, czego i Tobie życze dla dobra wszystkich fanów Batmana:)
Powiedzieli mi, że nie da się tego zrobić. Odpowiedziałem maniakalnym śmiechem.

vincent

Po takich slowach z samego rana dzien wydaje się piekniejszy. Dzięki.

Co do wydania ksiazki na to zadnych szans oczywiscie nie ma z prostego powodu - na postac Batmana trzeba miec licencje ;) pisze to dla siebie - bo zawsze mialem ochote stworzyc cos w tym swiecie, i pisze to dla Was, fanow Batmana.

Ogolnie pracuje nad jedna ksiazka, mam cala mase opowiadan do skonczenia. Zapal i wena do danego projektu to rzecz ulotna. Tak jak ktos napisal, trzeba dziobac gdy jest, bo na sile nie wychodzi nic dobrego.

Pozdrawiam i do przeczytania w kolejnej czesci opowiadania.
Moje opowiadania o Batmanie:

ADRENALINA

Z JASKINI NIETOPERZA

Johnny Napalm

Bardzo dobry styl, Vincent. Czekam na dalszy ciąg tego opowiadania, bo całość  zapowiada się świetnie.
CytatCo do wydania ksiazki na to zadnych szans oczywiscie nie ma z prostego powodu - na postac Batmana trzeba miec licencje pisze to dla siebie - bo zawsze mialem ochote stworzyc cos w tym swiecie, i pisze to dla Was, fanow Batmana.
Nic nie stoi na przeszkodzie żebyś sam to wydrukował i wypuścił na rynek wśród fanów Batmana na którymś z festiwali komiksu. Byłby to taki zin, tylko tym razem nie komiksowy a książkowy.
THE EARTH WITHOUT ART IS JUST EHh...

vincent

#6
Drzwi pasa?era zatrzasn??y si?. Silnik wystartowa?. Bruce przymkn?? powieki, wwiercaj?c si? w skórzan? kanap?.
- Rzeczywi?cie posz?o szybko. - odezwa? si? po chwili Alfred. - kiedy powiedzia? mi panicz, ?e spotkanie potrwa góra pó? godziny my?la?em, ?e jak zwykle zd??? zje?? w tej uroczej knajpce na Fether Street, uci?? sobie drzemk?, rozwi?za? krzy?ówk?, przejrze? wieczorn? pras? i przes?ucha? The Blue Danube Waltz, Strauss'a...
- To koniec, Alfredzie - Bruce otworzy? oczy. Oboj?tnie patrzy? przez szyb?, jak ?wiat?a latarni odbijaj? si? w ?lini?cych si? po deszczu ulicach.- odesz?a.
- Naprawd? jest panicz zaskoczony takim obrotem spraw? - spyta? Alfred spogl?daj?c w lusterko. - Panienka Clavel nigdy nie wygl?da?a na kobiet?, która by?aby sk?onna dzieli? si? paniczem z kimkolwiek. A ju? z ca?? pewno?ci? nie z kryminalnym pó??wiatkiem Gotham.
- Masz co? dla mnie? - Bruce postanowi? uci?? temat w tym miejscu. Wiedzia? a? za dobrze, w jakim kierunku zmierza?a ta rozmowa. Nie mia? nastroju na tego typu konwersacj?. Nie dzi?. Nie tym razem.
- Dzwoni?a Vicky Vale, w sprawie wywiadu. Wydawa?a si? wielce niezadowolona z faktu, ?e termin ponownie zosta? przesuni?ty, sir. - Alfred znów wyprostowa? si? i skierowa? wzrok w lusterko, by spojrze? na Bruce'a. Nie potrafi? ukry? w tym spojrzeniu ojcowskiej troski.
- Czeka?a pi?? lat, poczeka jeszcze tydzie?. - Wayne poluzowa? krawat. Wyj?? z lodówki butelk? z wod? mineraln?. Wzi?? kilka du?ych ?yków. Czu?, jak przyjemny ch?ód w?druje wprost do ?o??dka. - po??cz mnie z Gordonem.
- Naturalnie. - odpowiedzia? Alfred. Wjechali w?a?nie na pot??ne, pi?ciopasmowe rondo. Deszcz zabarabani? w szyby, wpasowuj?c si? w d?wi?k po??czenia.
- Tak? - zniekszta?cony g?os odezwa? si? po trzecim sygnale.
- To ja - powiedzia? Bruce niskim, modulowanym g?osem - dzwoni?, ?eby spyta? o naszego pacjenta.
- Nadal jest nieprzytomny. - odpowiedzia? Jim. - P?kni?cie czaszki to nie przelewki.
- Co mówi? lekarze?
- Krwiak by? ma?y i niegro?ny. Zosta? wch?oni?ty. Powinien obudzi? si? w ci?gu kilku najbli?szych dni.
- Rozumiem. - odpowiedzia? Bruce.
- A z tob? wszystko w porz?dku? Na miejscu znale?li?my sporo krwi. W wi?kszo?ci nie nale?a?a do naszego faceta.
- Nic mi nie jest - odpar? Wayne rozmasowuj?c obola?? pier?. - dzi?ki za informacj?.
- Uwa?aj na siebie. - powiedzia? Gordon. Rozmowa by?a zako?czona.
- Czy to noc Batmana? - spyta? Alfred po chwili. Wycieraczki pracowa?y na pe?nych obrotach.
- Nie. Batman poczeka. Potrzebuj? odpoczynku. To noc Bruce'a Wayne'a.

*

Korek szampana wystrzeli? z hukiem, ci?gn?c za sob? sznur piany. M??czyzna w eleganckiej, kremowej koszuli podstawi? dwa kieliszki, które po chwili wype?ni? p?yn z b?belkami.
- Cudowna noc. Za nasze miasto. - powiedzia? wzruszonym g?osem.
- Nie wypij? za nasze miasto. Nigdy nie mówi? "hop", zanim nie przeskocz? - odpar? drugi u?miechaj?c si? szeroko. - wypij? za zmiany.
Stukn?? swoim kieliszkiem w drugi, wypi? jednym duszkiem i zbli?y? si? do barierki tarasu. Na serdecznym palcu nosi? sygnet, którym wybija? szybki rytm. Deszcz sieka? zaciekle. Powietrze by?o orze?wiaj?ce i przyjemnie ch?odne. Gdzie? w oddali nios?o si? echo syreny policyjnej.
L?ni?ce, pi?trz?ce si? dooko?a miasto bra?o bezcelowy prysznic.
Nied?ugo znów si? pobrudzi.

*

Bruce zmusi? si?, ?eby wsta?. Przekr?ci? si? na ?ó?ku i usiad? na jego skraju. Przetar? oczy. Znowu mia? koszmary. Wierc?c si? przez sen poluzowa? banda?e.
Przestronna sypialnia sk?pana by?a w mroku. Ci??kie firany przys?ania?y okiennice wpuszczaj?c do ?rodka pojedy?cze strumienie ?wiat?a, w których w?ciekle wirowa? kurz. Bruce wsta?, podci?gn?? spodnie pi?amy i na?o?y? czarny szlafrok. Zbli?y? si? do okiennic i jednym ruchem rozci?gn?? zas?ony. ?wiat?o agresywnie wdar?o si? do pomieszczenia o?wietlaj?c pi?kne, eleganckie meble i gustowne obrazy. Bruce zmru?y? oczy, odwróci? si? i ruszy? do biurka, przy którym zostawi? klapki. Przy ka?dym kroku jego stopy zapada?y si? w mi?kki dywan. Na biurku le?a?o ma?e pude?ko, Alfred musia? je zostawi?. W ?rodku po?yskiwa? naszyjnik le??cy na kartce.
"Zapomnia?am o nim wczoraj. Wybacz, ale nie mog? go zatrzyma? - M".
Nagle Bruce poczu? si? strasznie staro. Sta? tak w pustej sypialni czytaj?c raz za razem kartk?. ?ledzi? wzrokiem staranne linie ka?dej literki.
Zagubienie.
Czy mo?na wyj?? z jakiegokolwiek labiryntu bez ?wiat?a wskazuj?cego drog??
Zwykle, ka?dego poranka Bruce rozgrzewa? si? solidn? seri? pompek. Dzi? mia? wra?enie, ?e gdyby upad? na ziemi?, ju? by si? z niej nie podniós?. Nie chodzi?o tu o dokuczaj?ce kontuzje.
Chodzi?o o brak motywacji i jakiegokolwiek poczucia sensu. Najbardziej przyt?aczaj?ca jest ?wiadomo??, ?e sam na siebie to sprowadzi?em, my?la?. Nikt mi nie kaza?, nikt mnie nie zmusi?. To by? mój wybór. A w tej chwili nie jestem pewien, czy wybra?em dobrze. Niczego nie jestem pewien.
Wci?? sta? trzymaj?c kartk?. Drug? d?oni? wyj?? z pude?ka naszyjnik.
Czy naprawd? tylko tyle mi zosta?o po kobiecie, któr? kocha?em?
Któr? kocham?
Nikt nie mo?e da? ci szcz??cia. Nikt poza tob? samym, Bruce.
Od?o?y? kartk? i naszyjnik do pude?ka. Wolnym krokiem podszed? do drzwi i wyszed? na przestronny korytarz zalany ?wiat?em wpadaj?cym przez pot??ne okiennice po prawej stronie. Z ka?dym krokiem Bruce s?ysza? coraz wyra?niej odg?osy dochodz?ce z sali bankietowej.
Otworzy? wysokie drzwi i wszed? do ?rodka. Sala by?a olbrzymia. Pod?u?ne sto?y ci?gn??y si? przez wiele metrów. W rogu by? podest z miejscem na zespó? muzyczny. ?rodek robi? za parkiet, na którym spokojnie mog?oby si? zmie?ci? pi??dziesi?t par. Pomieszczenie utrzymane by?o w jasnych, pastelowych kolorach.
Alfred zastyg? przy sze??dziesi?cio calowym telewizorze z pust? tac? w d?oniach.
Nie zauwa?y? Bruce'a, który stan?? w progu s?uchaj?c wiadomo?ci.
- ...nie potwierdza, ?e uprowadzenia dokona? ten sam cz?owiek. Faktem jest jednak, ?e zbrodnia i porwanie ?udz?co przypominaj? sposób dzia?ania seryjnego mordercy i pedofila, który dwa lata temu terroryzowa? miasto...
Wayne zacisn?? pi??ci. Na telewizorze widnia?o zdj?cie m?odego ch?opca.
- ...zaginione dziecko to o?mioletni Tom Dane...
- Kiedy to si? sta?o? - stanowczy g?os Bruce'a zag?uszy? spikera. Alfred odwróci? si? gwa?townie.
- Czy panicz chce, ?ebym dosta? ataku serca? - kamerdyner wzi?? g??boki oddech i wskaza? d?oni? telewizor - Dzi? w nocy ten chory cz?owiek w?ama? si? do jakiego? mieszkania, zamordowa? ma??e?stwo i porwa? ich syna.
- To wszystko? - spyta? Bruce ?ci?gaj?c brwi.
- Wszystko, co mówi? w telewizji. Czy to mo?liwe, ?e to ten sam potwór, na którego dwa lata temu polowa?o ca?e miasto?
- Na to wygl?da. - odpowiedzia? Wayne id?c w stron? salonu. - B?d? na dole.
- Je?li to ta sama osoba, to policja ma tylko...
- ...dwa dni na znalezienie tego ch?opca - dono?czy? Bruce. Przekroczyl próg salonu i po chwili by? pod zegarem. Przesun?? wskazówki, zatrzaski odskoczy?y i po chwili zbiega? w dó? po ciemnych, stromych schodach.
Mo?e i by? zagubiony, nie wiedzia? co ma robi? ze swoim ?yciem.
Mo?e i pope?nia? b??dy.
By?a jednak jedna rzecz, która zawsze wychodzi?a mu dobrze.
Moje opowiadania o Batmanie:

ADRENALINA

Z JASKINI NIETOPERZA

BlackBat

Uwielbiam Twojego Alfreda, doskonale oddałeś jego charakter! Fajnie, że się pojawił i że wstawiłeś kontynuację. Zaczyna się robić naprawdę interesująco, bardzo podoba mi się Bruce i jego przemyślenia, jest ludzki i realistyczny.
Wątek z pedofilem-mordercą zapowiada się ciekawie, czekam na więcej i trzymam kciuki :)
"Last time I moved this fast, Hitler was still alive"


vincent

#8
Peleryna za?opota?a na wietrze, gdy odsuwa? okno i wchodzi? do ?rodka.
Najpierw poczu? md?y, metaliczny zapach krwi.
Nast?pnie delikatn? nutk? odczynników laboratoryjnych.
Gdy jego wzrok przyzwyczai? si? do pó?mroku panuj?cego w pomieszczeniu zauwa?y?, ?e znajduje si? w obszernym salonie. Naprzeciw majaczy?y drzwi wej?ciowe. Zamek by? wy?amany. Przy jednej ze ?cian sta?a mi?kka kanapa, na której siedzia? Jim. W szk?ach jego okularów odbija?a si? wielka, karmazynowa plama na ?rodku salonu. R?kawy bia?ej koszuli mia? podtoczone. R?ka z papierosem opada?a swobodnie z kraw?dzi kanapy. Stru?ka dymu wirowa?a sennie unosz?c si? w gór?.
- Godzina zgonu? - spyta? Batman zbli?aj?c si? ostro?nie do ka?u?y zaschni?tej krwi.
- Druga trzydzie?ci. - odpar? Gordon wypuszczaj?c dym nosem. - Nikt nic nie widzia?, nagrania z kamer ochrony zagin??y, stró? nocny uduszony garot?. ?eby dosta? si? do ?rodka u?y? ?omu. Elisa Dane nie spa?a, najprawdopodobniej bra?a w tym czasie prysznic. Wszed? do sypialni i zwi?za? ?pi?cego Steven'a Dane'a.
- Brak oznak walki? - spyta? Batman zagl?daj?c do s?siedniego pokoju.
- Znale?li?my jedynie ?lady ci?gni?cia z sypialni do salonu. - Gordon zagasi? papierosa w popielniczce, z trudem powstrzymuj?c atak kaszlu - Wtedy jeszcze ?y?. Nast?pnie morderca najprawdopodobniej skierowa? si? do pokoju Tom'a jego równie? zwi?zuj?c. Na koniec zostawi? sobie ?on?. Poczeka?, a? wyjdzie z ?azienki i zaatakowa? j? lampk?, któr? znale?li?my pobit? ze ?ladami krwi nieopodal.
Batman zwróci? uwag? na przesuni?ty rega?. Na ziemi le?a?y ksi??ki.
- Kobieta nie podda?a si? bez walki. - ci?gn?? Jim - By?o troch? szarpaniny, ale nie mia?a szans. J? te? zwi?za?. U?o?y? obok m??a.
- D?gn?? j? no?em w serce, m??owi poder?n?? gard?o - doko?czy? Batman staj?c przed Jimem.
- Dok?adnie tak. Jak do tej pory wszystko idealnie si? zgadza.
- A pluszowy mi??
Gordon wsta?, podszed? do drzwi wej?ciowych i si?gn?? do wewn?trznej kieszeni swojego p?aszcza. Poda? Batmanowi plastikow? torebk? na dowody. Mroczny Rycerz przesun?? j? pod ?wiat?o. W ?rodku znajdowa?a si? maskotka. Ró?owy królik z marchewk?.
- Domy?lam si?, ?e laboratoryjni nie znale?li ?adnych odcisków palców ani DNA? - spyta? Batman odk?adaj?c pluszowego misia na szklany stolik.
- Nic. Totalnie nic.
- My?lisz, ?e rozpocz?? kolejny cykl?
- A na co ci to wygl?da? - spyta? ironicznie Jim przeczesuj?c w?osy. - Biedny dzieciak. Nie do??, ?e skurwiel odebra? mu rodziców, to jeszcze...
- Tym razem go znajdziemy - uci?? Batman. Zacisn?? z ca?ej si?y z?by.
- Jeste? optymist?. Nie mamy ?adnego tropu, nic! Zupe?ne, totalne zero. - Gordon podszed? do okna, przez które w?lizgn?? si? Mroczny Rycerz i opar? si? o parapet, by zaczerpn?? powietrza. - Nigdy nie znale?li?my miejsca, w którym przetrzymywa? dzieci przed egzekucj?. To jak szukanie ig?y w stogu siana. Dobija mnie my?l, ?e ponownie, jak dwa lata temu, b?dziemy jedynie biernymi obserwatorami krwawej ?a?ni.
Zapad?a cisza. Batman obchodzi? dooko?a salon przygl?daj?c si? uwa?nie ka?demu szczegó?owi.
- Moi ludzie przeczesywali to miejsce sze?? razy. - skomentowa? Gordon.
Nag?y d?wi?k telefonu zelektryzowa? Mrocznego Rycerza, który zastyg? w miejscu. Spojrza? na Jim'a.
- Nie mój - komisarz szybkim ruchem zdj?? okulary i przechyli? g?ow? nas?uchuj?c.
D?wi?k telefonu by? przyg?uszony. Batman zbli?y? si? do torebki z maskotk?, która wibrowa?a na stole. Wzi?? j? do r?ki.
Dlaczego wcze?niej nie zauwa?y?, ?e jest za ci??ka?
Wyj?? pluszowego króliczka ze ?rodka i szybkim ruchem oberwa? mu g?ow?, rozrzucaj?c w powietrzu bia?e k?aki. Komórka dzwoni?a teraz g?o?no, wepchni?ta we wn?trzno?ci.
Mroczny Rycerz wyj?? j? i odebra? po??czenie.
Po drugiej stronie s?ysza? szum.
I czyj? oddech.
- Batman? - spyta? zniekszta?cony g?os.
- Gdzie jest Tom Dane? - wycedzi? przez z?by Nietoperz. Czu? jak krew pulsuje dziko w ?yle na skroni.
- Wymieni? jego za ciebie - odpowiedzia? m??czyzna w s?uchawce.
- Kiedy?
- Dzi?. ?adnych psów, bo zabij? ch?opca.
- Zgoda.
- Nie wiem, czy dobrze zrozumia?e? - g?os sta? si? twardszy, bardziej zdecydowany - je?li us?ysz? w pobli?u syreny policyjne, wypatrosz? go jak indyka. Je?li zobacz?, ?e na którym? z dachów ustawiaj? si? snajperzy, wypruj? mu flaki. Je?li cokolwiek, powtarzam: cokolwiek mi si? nie spodoba, ur?n? mu ?eb i zagram nim w pi?k?.
- Gdzie mam przyj??? - spyta? Batman bior?c wolne, g??bokie oddechy. Gordon chodzi? w kó?ko po pokoju nerwowo pstrykaj?c zapalniczk?, by odpali? papierosa.
- Jest taki nowy biurowiec, jeszcze nieczynny. Na Lestrade Street 9. Pi??dziesi?te pi?tro. Mo?esz u?y? windy. Dzia?a.
- Chc? us?ysze? ch?opca. - Batman podszed? do okna. Jim równie?. Przysun?? si? do s?uchawki.
- Ale? prosz? bardzo - w s?uchawce s?ycha? by?o kroki i s?owa trudne do zidentyfikowania przez szumy. Po chwili odezwa? si? ch?opiec. W jego g?osie s?ycha? by?o przera?enie.
- Batmanie.. pomó? mi prosz?. Potrzebuj? twojej pomocy, uratuj mnie. Tu jest strasznie.
- Tom.. - Batman ?cisn?? stoj?c? nieopodal doniczk?, która p?k?a. Ziemia wysypa?a si? na pod?og?. - id? po ciebie, wszystko b?dzie dobrze.
- Nagadali si?? - w s?uchawce znów odezwa? si? m??czyzna - znasz zasady?
- Znam. Zasady. - Mroczny Rycerz ledwo panowa? nad g?osem.
- Do zobaczenia. Twój przyjaciel James Gordon nie idzie, pami?taj. Chyba, ?e chcecie znale?? Tom'a na haku rze?nickim. - roz??czy? si?.
- I co? - spyta? Jim ?ci?gaj?c brwi.
- To by? on. Chce, ?ebym przysze? sam. Ch?opiec ?yje, rozmawia?em z nim. Ale zginie, je?li morderca zauwa?y policj?. - Batman odda? telefon Jim'owi i wszed? na parapet czuj?c ch?odny powiew wiatru.
- Dlaczego on chce ciebie? Dlaczego si? z nami skontaktowa?? To si? nie trzyma kupy! - gor?czkowa? si? Gordon.
- Mo?e popad? w jeszcze wi?kszy ob??d. Mo?e potrzebuje silniejszych bod?ców. - wylicza? Mroczny Rycerz - Mo?e to nie on.
- Nie mo?esz tam i?? i wpa?? porsto w pu?apk? - Jim z?apa? Batmana za peleryn?. - Zrobimy to cicho. Wezwiemy SWAT...
- Nie. - przerwa? Nietoperz. - Ustawicie si? na pozycjach, ale 3 przecznice od Lestrade Street. ?adnych snajperów na dachach. Nie zrobicie nic, dopóki si? z tob? nie skontaktuj?. Nie dzwo? na komend?, jed? do GCPD bez sygna?u.
- Dobrze - odpar? Gordon.
- Jeszcze jedno, Jim.
- Tak?
- Pu?? peleryn?.
Gordon pu?ci? i odsun?? si? od okna.
Batman skoczy? prosto w przepa?? znikaj?c w mroku.
Moje opowiadania o Batmanie:

ADRENALINA

Z JASKINI NIETOPERZA

Johnny Napalm

Nie, serio... rozpierd@lasz normalnie! Powinieneś to opublikować nawet w niewielkiej formie + do tego dorzucić jakąś fajną okładkę. Na 100% znajdą się chętni na taką książkę. Myślę, że powinna jednak być bez ilustracji w środku, bo sam tekst lepiej oddziałuję na wyobraźnie, a z ilustracjami jest różnie... często są od czapy i nie współgrają z treścią.
THE EARTH WITHOUT ART IS JUST EHh...

vincent

Poczekaj Johnny.. ja się dopiero rozkręcam ;)

Na formę książkową nie ma szans. Myślę jednak o przygotowaniu forumowego ebooka ;)

Fajnie, jak są komentarze. Większa motywacja żeby pisać.

Pozdro i dzięki wszystkim, którzy tu zaglądają i śledzą rozwój historii ;)
Moje opowiadania o Batmanie:

ADRENALINA

Z JASKINI NIETOPERZA

vincent

#11
Niebo nad Gotham przypomina?o k??bi?c? si? czarn? magm?. Nadchodzi?a burza. Nieliczne prze?wity nocnego nieba rozb?yskiwa?y agresywnie raz za razem. Piorunom wtórowa?y drapie?ne pomruki nadci?gaj?ce z oddali, wprawiaj?ce powietrze w drganie.
Uchwyt by? przymocowany.
Szarpn?? za link?, by si? upewni?. Wzi?? g??boki oddech i zbli?y? si? ty?em do kraw?dzi dachu szklanego biurowca. Kucn?? przechylaj?c si? lekko w ty? i odepchn?? gwa?townie nogami. Poszybowa? kilkana?cie metrów w dó?  i wyl?dowa? stopami na szybie, po której ?lizga?o si? jego odbicie. Odziany w czarny kombinezon ze spiczastymi uszami i pot??n? peleryn? wydawa? si? wype?za? z niespokojnego, nocnego nieba.
Odgarn?? r?k? ?opocz?c? na wietrze peleryn? i spojrza? w dó?. Znów si? odepchn?? luzuj?c jednocze?nie blokad? linki. Odliczy? jeszcze trzy skoki i w ko?cu zawis? na odpowiedniej wysoko?ci. Przekr?ci? si? na linie, wisia? teraz do góry nogami. Si?gn?? do pasa i wyj?? z niego rozk?adan? na teleskopowym uchwycie mini kamer?. W drug? d?o? chwyci? odbiornik z ekranem. Opu?ci? kamer? w dó?. Obraz pokazywa? wn?trze pi??dziesi?tego pi?tra.
Pomieszczenie by?o ogromne i sk?pane w mroku. Mie?ci?o dwa rz?dy stanowisk pracy. W sali by?o ma?o wyposa?enia, z sufitu zwisa?y luzem kable. Tu? przy szybie sta?a drabina i par? wiader z farb?. Przestrze? przecinaj?ca dwa rzedy biurek by?a do?? szeroka i ko?czy?a si? l?ni?cymi drzwiami windy. Po obu stronach pomieszczenia by?y drzwi prowadz?ce do mniejszych pomieszcze? i po?yskuj?ce szyby zas?oni?te przez ?aluzje.
Batman przez d?u?sz? chwil? bada? wzrokiem ka?dy szczegó?.
W ko?cu wyj?? diamentowy nó? i zabra? si? do roboty.

*

Batman przycupn?? i poczeka?, a? jego oczy dostosuj? si? do panuj?cego w ?rodku pó?mroku. Dopiero teraz zauwa?y? posta? siedz?c? na obrotowym fotelu niedaleko windy, mi?dzy biurkami. Mroczny Rycerz przemkn?? po cichu kilka metrów w przód i zamar? w miejscu. St?d widzia? ju? dok?adnie.
Tom Dane.
W?osy ch?opca by?y rozczochrane, podbródek drga? niemal niezauwa?alnie, po brudnych policzkach p?yn??y ?zy. R?ce mia? wykr?cone do ty?u i zwi?zane, tak jak nogi. Batman ?ci?gn?? usta w w?sk? kresk? i jeszcze raz si? rozejrza?, uwa?nie nas?uchuj?c. Oprócz cichego pochlipywania po pomieszczeniu nie rozchodzi?y si? ?adne d?wi?ki. Dziwne. Podejrzane. Instynkt podpowiada? Batmanowi, ?e wchodzi prosto w paszcz? lwa. Czu? to ka?d? komórk? swego cia?a.
Mroczny Rycerz jednak musia? i?? naprzód. Jak najszybciej rozwi?za? ch?opca i wydosta? z tego piek?a.
Móg? si? uto?sami? z Tom'em i zrozumie? jego ból po stracie rodziców. Nie móg? jednak wyobrazi? sobie, przez co przeszed? b?d?c w r?kach psychopaty przez ca?e dwadzie?cia godzin.
Szed? trzymaj?c si? blisko ?ciany, stawiaj?c ostro?ne kroki. Ch?opiec odwróci? g?ow? i spojrza? mu prosto w oczy.
- Batmanie... - wyst?ka? przera?onym g?osem.
Nietoperz by? zaledwie pi?? metrów od ch?opca.
W?a?nie wtedy rozp?ta?o si? piek?o.
Hukn??o. Ze skroni Tom'a trysn??a fontanna krwi zdobi?c poblisk? ?cian? kwiecistym rozpryskiem. Drzwi na przeciwleg?ej ?cianie pomieszczenia bezceremonialnie wylecia?y z zawiasów, kopni?te ci??kim butem. W progu stan?? zamaskowany m??czyzna ubrany jak komandos, w?ciekle pruj?c ogniem z karabinu.
Batman rzuci? si? do przodu, cudem unikaj?c ?wiszcz?cych kul, które wyrywa?y dziury wsz?dzie dooko?a. Przylgn?? plecami do biurka.
?adna ochrona.
Szybko wyjrza? zza ukrycia tylko po to, by zobaczy? jak drzwi po prawej od napastnika równie? si? otwieraj?, tak jak kolejne. Drugi najemnik sia? zniszczenie bli?niaczymi berettami, trzeci trzyma? AK-47, które podrygiwa?o krwio?erczo, wypluwaj?c d?ugie serie, zasypuj?c ziemi? gradem ?usek. Batman schyli? si? i rzuci? biegiem wzd?u? ?ciany, przemykaj?c ko?o siekanych kulami foteli i masakrowanych biurek, z których na wszystkie strony tryska?y drzazgi. Niemal odruchowo z?apa? za klamk? pobliskiego pomieszczenia, w ostatniej chwili zrezygnowa? jednak.
Oni dok?adnie tego chcieli.
Zamiast tego Mroczny Rycerz b?yskawicznie odskoczy? w bok, si?gn?? do pasa i rzuci? w stron? napastników gar?? ma?ych kulek, które wybuch?y g?stym dymem, w mgnieniu oka wype?niaj?c nim ca?e pomieszczenie. Batman przeturla? si? i przylgn?? do ziemi s?uchaj?c, jak wystrzelane na o?lep pociski agresywnie rw? powietrze, masakruj?c sal?. Z sufitu g?sto sypa? si? tynk, biurka rozpada?y si? na kawa?ki, pod?oga nieopodal miejsca gdzie le?a? gwa?townie bucha?a sznurami ognia. Par? razy r?bn??o centymetry od jego g?owy.
Musia? zaryzykowa?.
Szybkim ruchem podniós? si? na kolana, szarpn?? r?k? zrywaj?c mask? i odrzuci? j? w k?t. Wyj?? z pasa obr?cz z dwoma nausznikami i wsun?? j? na g?ow?. Obr?cz skompresowa?a si?, bole?nie dopasowuj?c si? do kszta?tu potylicy. D?wi?koszczelne nauszniki przyssa?y si? do tego stopnia, ?e hucz?ca kanonada pocisków by?a teraz przyt?umiona, wr?cz ledwo s?yszalna, jakby gdzie? daleko w mie?cie odpalano fajerwerki. Batman wyj?? z pasa czarn? kul?, wcisn?? przycisk i rzuci? w stron? atakuj?cych.
Pomieszczenie przeci??y wibruj?ce, ostre jak stal d?wi?ki o mocy stu pi??dziesi?ciu decybeli.
Wszystkie szyby wylecia?y w powietrze.
Wszystkie ?wietlówki zosta?y rozbite w py?.
Z uszu napastników ochoczo chlusn??a krew.
Przez szczerz?ce si? kawa?kami szk?a framugi brutalnie wdar? si? porywisty wiatr, który w mgnieniu oka rozwia? zas?on? dymn?. Batman zerwa? si? na równe nogi, wskoczy? na pobliskie biurko, roz?o?y? r?ce rozrzucaj?c szeroko peleryn?, niby pot??ne skrzyd?a.
Skoczy? na najbli?szego przeciwnika, który zatacza? si? trzymaj?c si? za uszy. Pi?ta Batmana skruszy?a w drobny mak obojczyk m??czyzny, który natychmiast zemdla? z bólu, ci??ko padaj?c na ziemi? obok sterty ?usek. Mroczny Rycerz przeturla? si? asekuracyjnie i szybko spojrza? w bok na pozosta?ych dwóch. Jeden zemdla? lub nie ?y?. Drugi czo?ga? si? z trudem. Batman zerwa? z g?owy obr?cz i przeczesa? kruczoczarne w?osy. Z ostatnich drzwi wybieg? pot??ny, czarnoskóry m??czyzna. W d?oniach trzyma? wielk? bro? zako?czon? jasnym, ta?cz?cym na wietrze p?omieniem.
Miotacz ognia.
Sekund? pó?niej pot??ny, kilkumetrowy j?zor p?omieni lizn?? peleryn? Batmana, gdy ten ratuj?c si? wskakiwa? przez próg do pomieszczenia z wyrwanymi z zawiasów drzwiami. Mroczny Rycerz przeturla? si? klepi?c otwart? d?oni? tl?cy si? materia?. Po chwili uda?o si? go ugasi?. Dooko?a ?mierdzia?o spalenizn?.
- Wychod? skurwysynu! - krzykn?? napastnik.
- Jak sobie ?yczysz - mrukn?? Batman przez z?by. Nie by? z?y.
By? w?ciek?y do granic wytrzyma?o?ci.
Z?apa? le??c? w pomieszczeniu klawiatur? i cisn?? j? przez drzwi na drugi koniec du?ej sali. Gdy rozleg? si? d?wi?k, p?omienie wystrzeli?y w tamtym kierunku. Batman wybieg? z pokoju i skierowa? si? na najemnika, który z determinacj? na twarzy razi? ogniem przeciwgleg?y kraniec pomieszczenia, podpalaj?c to co zosta?o z biurek i foteli. Mroczny Rycerz b?d?c dwa metry od wroga wybi? si? w powietrze, wzi?? zamach i z ca?ej si?y grzmotn?? go w policzek. Zdezorientowany i og?uszony przeciwnik wypu?ci? miotacz, splun?? krwi?, zatoczy? si? i niespodziewanie z?apa? Batmana za gard?o. W tym momencie z sufitu sikn??y zraszacze, hulaj?cy po pomieszczeniu ogie? zasycza? z?owieszczo.
M??czyzna zacisn?? na szyi Batmana drug? d?o?, Mroczny Rycerz z trudem oddycha? i tylko fakt, ?e kombinezon ko?czy? si? dopiero pod szcz?k? uratowa? jego gard?o przez zmia?d?eniem. Si?gn?? po omacku do pobliskiego biurka i chwyci? metalow? rurk?. Chlasn?? ni? na odlew prosto w ?ys? czaszk? napastnika, który poluzowa? chwyt. Batman z?apa? jego kciuk i przekr?ci? o sto osiemdziesi?t stopni, a? chrupn??o. Odskoczy?, wzi?? zamach i uderzy? z nogi prosto w splot s?oneczny. Cios wzdusi? z najemnika powietrze.
Nast?pnie Nietoperz z ca?ych si? kopn?? w kolano, które trzas?o jak sucha ga???. J?cz?cy m??czyzna upad? na ziemi?. W tym momencie, z tych samych drzwi, którymi wbieg? czarnoskóry wypad? kolejny napastnik, trzymaj?cy w d?oniach shotguna. Batman przeskoczy? le??cego najemnika, przejecha? w?lizgiem po wilgotnym od natrysku biurku i spad? na ziemi? u?amek sekundy przed tym, jak pociski wyrwa?y w nim ziej?cy otwór. Mroczny Rycerz odgarn?? mokre w?osy i czuj?c krople uderzaj?ce w jego twarz przeturla? si? za kolejne biurko, które w?a?nie dogasa?o. Przekrad? si? dalej, przemkn?? w cieniu zataczaj?c pó?okr?g, zachodz?c przeciwnika od boku.
Wreszcie z?apa? biurko, za którym przycupn?? i cisn?? nim w najemnika. Ten oberwa? i wypu?ci? z r?k bro?. Batman dopad? do niego i zacz?? masakrowa? pi??ciami. Bi? tam gdzie boli. Krew miesza?a si? z padaj?cym z sufitu deszczem, r?ce Batmana ci?gn??y za sob? warkocze wody. W powietrzu s?ycha? by?o mi?siste d?wi?ki uderze?.
Nos. Gard?o. Splot s?oneczny. Krocze. Na koniec wykr?ci? mu r?k? i z ca?ej si?y pchn?? nog? na drzwi pod przeciwleg?? ?cian?. Najemnicy wcze?niej chcieli zmusi? Nietoperza, by w nie wszed? bior?c go w krzy?owy ogie?.
Pot??na eksplozja rzygn??a p?omieniem, wyrzucaj?c co?, co wygl?da?o jak osmalony melon oraz spl?tane w nie?adzie i osmalone wn?trzno?ci. Podmuch odrzuci? Batmana pod ?cian?. Mroczny Rycerz wsta?, przetar? twarz i niechc?cy opar? si? o w??cznik wzywaj?cy wind?.
Z pewno?ci? by?a zaminowana. Zanim wjedzie z parteru na pi??dziesi?te pi?tro minie troch? czasu.
Batman spojrza? w prawo, gdzie w ka?u?y krwi zmieszanej z wod? le?a? ma?y ch?opiec. Z trudem prze?kn?? ?lin? i przeskanowa? przelotnie zdemolowane pomieszczenie w poszukiwaniu maski. Nie mia? czasu jej szuka?. Rzuci? si? biegiem do drzwi, z których wyszed? najemnik z miotaczem. Po chwili znalaz? si? w korytarzu ??cz?cym bli?niacze wie?owce. ?ciany ??cznika by?y szklane i Batman zauwa?y? dwóch kolejnych m??czyzn, którzy ustawili si? na pozycjach w oknach drugiego budynku.
Mroczny Rycerz by? teraz jak cel na strzelnicy. Upad? na ziemi? w momencie, gdy pociski przeora?y powietrze, naznaczaj?c szklane ?ciany siatk? paj?czych p?kni??. Batman uniós? g?ow? i zobaczy?, ?e drugi m??czyzna trzyma na ramieniu RPG. Pocisk pofrun?? b?yskawicznie w stron? ??cznika, ci?gn?c za sob? smug? dymu. ?wiat eksplodowa?, pod?oga rozst?pi?a si? okraszona g??bokimi p?kni?ciami, w powietrzu wirowa?o szk?o.
Gor?ca i gwa?towna fala rzuci?a Batmanem jak szmacian? lalk? przez jedn? ze ?cian.
Mroczny Rycerz poczu? silne podmuchy wiatru, a ?cisk w ?o??dku powiedzia? mu, ?e spada prosto w obj?cia nocy.
Si?gn?? szybko do pasa obserwuj?c, jak p?on?cy ??cznik wali si?, a jego pot??ne od?amki spadaj? prosto na parking sto pi??dziesi?t metrów ni?ej.
Batman stara? si? zachowa? zimn? krew, co przychodzi?o mu z trudem.
Ci??ko o zimn? krew, gdy p?dzi si? prosto na mokre spotkanie z betonem.
Wreszcie wyszarpn?? z pasa magnetyczny pistolet z lin? i wystrzeli? w jedno z pi?ter budynku. Linka wbi?a si? w szyb? i - o dziwo - czego? si? z?apa?a. Gwa?towne szarpni?cie omal nie wyrwa?o Batmanowi pistoletu z r?ki, lecia? teraz z du?? pr?dko?ci? na szyb?. Skuli? si? w momencie, gdy wpad? do ?rodka rozpryskuj?c dooko?a szk?o. Przeturla? si? i wyl?dowa? na plecach. By? w tym samym budynku, kilkana?cie pi?ter ni?ej.
Odetchn?? g??boko i wsta?.
Pozosta?e szyby p?k?y i wpad?y przez nie pociski z granatników, odbijaj?c si? rado?nie i rozpraszaj?c po ca?ym pomieszczeniu.
?wiat zamar?.
Batman czu? w uszach oszala?e bicie w?asnego serca.
Skoczy? z ca?ych si? w ty?, w stron? windy. Si?gn?? do pasa i wydoby? z niego mini bomb?. Rzuci? przed siebie, w l?ni?ce drzwi windy. Eksplozja wyrwa?a w nich spor? dziur?, przez któr? Mroczny Rycerz wlecia? w pe?nym p?dzie. Tu? za nim ca?e pi?tro eksplodowa?o, wrzucaj?c z impetem osmalone szcz?tki do szybu. Batman bole?nie odbi? si? od jednej ze ?cian i szcz??liwie chwyci? si? metalowej liny po ?rodku. Zjecha? na niej w dó?, nim r?kawice nie stawi?y  prawid?owego oporu. Przez my?l przesz?o mu, ?e si? uda?o.
Nagle zorientowa? si? jednak, ?e lina si? porusza. Poczu? w ?o??dku dziwny ch?ód i spojrza? w gór?.
Winda, któr? wezwa? zaledwie minut? temu by?a kilkana?cie pi?ter nad nim i mkn??a jeszcze wy?ej.
Batman pu?ci? si? i zacz?? spada? jak kamie? na samo dno szybu g?ow? w dó?. Przycisn?? r?ce do cia?a, by zminimalizowa? opór powietrza. Nagle roz?o?y? podziurawion? i osmalon? peleryn? i zacz?? wyhamowywa? pr?dko?? kr?c?c si? gwa?townie wokó? w?asnej osi. W ko?cu z?apa? si? z ca?ych si? liny, zje?d?a? teraz zdzieraj?c materia? z r?kawic, a nast?pnie skór?. W ko?cu pu?ci? i ci??ko wyl?dowa? na dnie szybu.
Mroczny Rycerz szybko uniós? g?ow? i krwawi?c? d?oni? odpali? latark?. Drzwi windy.
Przylgn?? do nich i z ca?ej si?y spróbowa? je rozsun??. Na nic. Nie mia? wi?cej mini bomb.
W tym momencie winda dojecha?a do pi??dziesi?tego pi?tra i wylecia?a w powietrze.
Osza?amiaj?cy huk ze?lizgn?? si? w dó? szybu i uderzy? w Batmana przygniataj?c go do ziemi. Nietoperz rozpaczliwie zerwa? si? na nogi i o?wietli? drug? ?cian?. Zobaczy? zwyk?e, metalowe drzwi.
Desperacko rzuci? si? na nie wybijaj?c je z zawiasów i stoczy? si? po stromych schodach w ciemno??. Tu? za nim, na dno szybu spad?o kilka ton gruzu i poskr?canego metalu, wdmuchuj?c w pomieszczenie chmur? gor?cego py?u i gryz?cego w p?uca dymu.

*

Gdy Batman odzyska? przytomno?? zach?ysn?? si? ?lin? zmieszan? z gorzkim py?em. Przewróci? si? na bok i splun?? soczy?cie. Jedno oko mia? zalepione krwi?. Karmazynowy p?yn s?czy? si? ze zranionej g?owy.
Tom Dane, lat osiem.
Martwy.
Batman, my?la? szybko Bruce, jedyna rzecz, która zawsze wychodzi mi dobrze?
Gówno prawda.
To nie by? on. To nie by? Pluszowy Morderca.
Ca?a rodzina zgin??a tylko dlatego, ?e kto? chcia? dosta? mnie.
Kto? wynaj?? band? uzbrojonych po z?by najemników, by mie? pewno?? ?e znikn? z Gotham na zawsze.
Tom Dane, lat osiem.
Martwy.
Pomó? mi, Batmanie...
Mroczny Rycerz wsta?. G?owa odezwa?a si? okropnym bólem. Zatoczy? si? i opar? o ?cian?. Z?apa? si? za w?osy czuj?c, ?e zawiód? wszystkich.
Siebie.
Gordona.
Bezbronnego ch?opca, który do ostatniej chwili wierzy?, ?e Batman go ocali.
Do??!
Bruce wiedzia?, ?e musi od?o?y? u?alanie si? nad sob? na pó?niej.
Musi te? na chwil? zapomnie? o tych wszystkich satysfakcjonuj?cych rzeczach, które zrobi osobie, która za tym stoi.
- Do rzeczy Bruce, do rzeczy - mrukn?? Batman, jego g?os odbi? si? w ciasnym, sk?panym w mroku pomieszczeniu. Klej?cymi si? od krwi d?o?mi odpali? latark?. Znajdowa? si? w ma?ej, pustej salce. Nie by?o tu nic przydatnego, jedynie puszki elektryczne z bezpiecznikami, kilka miote? i bary?ka z benzyn?.
No i strome schody, po których si? stoczy?. Wyj?cie zawala?a masa gruzu i metalu.
Nie wydostanie si? st?d do czasu, gdy przyb?dzie tu ekipa ratunkowa.
Nie ma maski. Straci? du?o krwi. Nie mog? go znale?? w tym stroju.
Nagle wiedzia?, co musi zrobi?. Krzywi?c si? z bólu zacz?? ?ci?ga? z siebie kombinezon.
W ko?cu zosta? w samych bokserkach i u?o?y? kostium na górze schodów, tu? pod zawalonym szybem windy. Sprawdzi? tylko, czy do pomieszczenia dociera wystarczaj?ca ilo?? tlenu, wyci?gn?? z pasa mask? przeciwgazow? i za?o?y? j?. Odszuka? w k?cie bary?k? z benzyn?, z trudem wszed? po schodach i wyla? zawarto?? na kombinezon, robi?c ma?? stru?k? wzd?u? schodów. Zszed? na sam dó?, usiad? przy stopniach i wyci?gn?? mini palnik.
P?omie? podpali? benzyn? i wspi?? si? ochoczo w gór? schodów, okalaj?c kostium Batmana.
Bruce odsun?? si? w g??b pomieszczenia i oddychaj?c spokojnie przez mask? obserwowa? ta?cz?ce p?omienie.
Po kilku minutach z kombinezonu nie zosta?o praktycznie nic. Lepi?ca si? papka gumy i popio?u. Dym zosta? prawie w ca?o?ci wessany do szybu.
Teraz pozosta?o mu tylko czeka? na ekip? ratunkow?.
I wymy?li? jakie? alibi.
Kurewsko mocne alibi.
Moje opowiadania o Batmanie:

ADRENALINA

Z JASKINI NIETOPERZA

Mr.G

Cóż powiedzieć o Twych pracach Vinc, jeżeli nie to, co odczytywałeś na ich temat do tej pory? To już nawet nie potencjał, to gotowy materiał do druku. Poważnie, czyta się to przyjemnie, z zaciekawieniem. Bogactwo słów, ciekawa historia i sama forma - świetna robota. Szczerze, zazdroszczę Ci i niejako przygasiłeś mój zapał na wrzucanie czegoś od siebie, bo czymże to by było przy Twoim dziele? :]
Sama akcja z najemnikami może nieco się dłużyła. Za dużo suchych, pozbawionych emocjonalnego wyrazu opisów? Lecz to tylko drobiazg na tle całej, naprawdę udanej reszty.

vincent

#13
Dzi?ki za komentarz, Mr.G ;) Mam nadziej?, ?e b?dziesz dalej ?ledzi? rozwój historii.

*

Otworzy? oczy. Pierwsz? rzecz?, jak? poczu? by?a sucho?? w ustach. Odruchowo spróbowa? prze?kn?? ?lin?, co wywo?a?o chropowaty ból w prze?yku.
- Panie Wayne? - m?oda, seksowna blondynka w bia?ym kitlu sta?a nad ?ó?kiem trzymaj?c w d?oni kroplówk?. - Witamy z powrotem.
Bruce popatrzy? w jej zielone oczy, nast?pnie zauwa?y? usta rozpromienione w szczerym u?miechu.
- Jeste.. - wychrypia? i natychmiast si? rozkaszla?. Piel?gniarka poda?a mu szklank? z wod?. Spróbowa? j? chwyci? praw? r?k?, gdy zorientowa? si? ?e ma za?o?ony temblak. U?y? lewej, obwi?zanej banda?em d?oni i wzi?? kilka du?ych ?yków cudownie mokrej, wspaniale ch?odnej wody, która sp?yn??a g?adko prze?ykiem przynosz?c obezw?adniaj?ce ukojenie. - Jestem w szpitalu..
- Gotham General, panie Wayne - piel?gniarka pomog?a Bruce'owi poprawi? poduszk?, by móg? usi???. Miliarder skrzywi? si? czuj?c ostry ból w boku. Opar? si? ci??ko i wzi?? g??boki oddech. - gdy stra?acy pana znale?li by? pan nieprzytomny.
- Jak d?ugo? - spyta? Bruce rozgl?daj?c si? po pokoju. Na pó?ce pod oknem sta? bukiet pi?knych kwiatów, butelka Jack'a Daniels'a, s?odkie wino i ma?y stosik listów. - jak d?ugo by?em nieprzytomny?
- Ekipa ratunkowa oczy?ci?a szyb dzie? po zawaleniu - wyja?ni?a ?licznotka zalotnie strzyg?c d?ugimi rz?sami - jest pan u nas trzeci dzie?, panie Wayne.
- Trzeci dzie?.. - powtórzy? Bruce patrz?c rozkojarzonym wzrokiem na okno zas?oni?te ?aluzjami. Przez male?kie szczeliny wlewa?y si? ciep?e promienie zachodz?cego s?o?ca. Mia? m?tlik w g?owie. Musia? straci? przytomno?? zaraz po spaleniu kostiumu.
- No, panie Wayne - nagle przez drzwi energicznie wparowa? wysoki jak tyczka, ?ysiej?cy ju? m??czyzna w bia?ym fraku i okularach z grubymi oprawkami. Na jego widok speszona piel?gniarka po?egna?a si? przyjaznym u?miechem i szybko wysz?a z pokoju. - musz? przyzna? panu jedno. Rzadko tu pana go?cimy, ale gdy ju? pan do nas trafi, nie mo?na narzeka? na nud?. Nazywam si? Charles Ross, jestem ordynatorem Gotham General.
- Mi?o mi. - zdezorientowany Bruce jeszcze ledwo kontaktowa?.
- Pami?tam ze szczeniackich lat, ?e nocne ?ycie w Gotham potrafi da? w ko??, ale to co zobaczy?em gdy pana tu przywie?li, panie Wayne, sprawi?o ?e musia?em przedefiniowa? moje zdanie na ten temat. - lekarz opar? si? o parapet, skrzy?owa? d?onie na piersi i kontynuowa? z ironicznym u?mieszkiem - Patrz?c na pana mo?na odnie?? wra?enie, ?e ka?da noc w centrum Gotham to teraz, przepraszam za niewyszukane s?ownictwo, soczysty wpierdol.
- Prawda, troszk? si? poturbowa?em ostatnio - zacz?? Wayne.
- Nie mówi? o pana obecnym stanie, tylko o starych urazach. O bliznach po no?ach, kulach. O dawnych z?amaniach. Niech pan si? nie martwi, to nie jest przes?uchanie, tylko chora ciekawo??. Powie mi pan, sk?d te wszystkie pami?tki?
- Tak jak pan wspomnia? - odpowiedzia? Bruce przeje?d?aj?c d?oni? po naszpikowanym ostrym zarostem policzku. U?miechn?? si? lekko. - imprezy w Gotham to istny survival.
- Wstrz??nienie mózgu, wybity bark, g??bokie otarcia na obu d?oniach, po których zostan? panu kolejne blizny do kolekcji, skr?cony staw skokowy prawej nogi - lekarz wzi?? do r?ki kart? pacjenta i recytowa? wymieniaj?c kolejne kontuzje - p?kni?te dwa ?ebra. Rtg ?okcia wykaza?o brze?ne oderwanie blaszki kostnej. Wykonali?my artroskopi? w celu usuni?cia ogranicze? ruchu. To pana obecny stan. Przez najbli?szy tydzie? lepiej si? nie przem?cza?,  nie podnosi? ci??arów. Ogólnie radzi?bym uwa?a? na t?tno z uwagi na wstrz??nienie mózgu. Widz? jednak, ?e odzyska? pan dowcip panie Wayne. To dobrze. Oznacza to, ?e jest pan gotów porozmawia? z dwoma funkcjonariuszami, którzy koczuj? pod pana pokojem od wczoraj.
- Policja?
- O tak - odpar? lekarz wychodz?c na korytarz. - nie mog? si? doczeka?.
Zamkn?? za sob? drzwi. Bruce przymkn?? na chwil? powieki próbuj?c zebra? my?li. Czu?, jak przez barier? ?rodków przeciwbólowych przebija si? powoli dokuczliwy, ostry ból g?owy.
D?wi?k klamki sprawi?, ?e Bruce otworzy? oczy. Do ?rodka wesz?o dwóch m??czyzn w garniturach. Jeden by? ?ysy i barczysty, o mocno osadzonych w czaszce oczach. Male?ka blizna rysowa?a si? nie?miale od k?cika prawego oka i ci?gn??a si? a? do ust. Drugi mia? tak pospolit? twarz, ?e gdyby Bruce na chwil? odwróci? wzrok, zapomnia?by jak wygl?da. Wayne wiedzia? jednak, ?e mo?e by? to jego najpot??niejsza bro?. Tacy ludzie ?atwo usypiali czujno??.
- Jestem detektyw Lars, a to detektyw Simon - zacz?? ten z blizn? twardym, nie znosz?cym sprzeciwu g?osem. Obaj stan?li tu? przy ?ó?ku - chcieli?my zada? panu kilka pyta? dotycz?cych ostatnich zdarze?.
- Ch?tnie bym panom pomóg?, ale jak widzicie dopiero odzyska?em przytomno?? po powa?nych urazach - odpowiedzia? Bruce zm?czonym tonem.
- Pa?ski lekarz twierdzi, ?e jest pan w stanie z nami rozmawia?. Je?li pan jednak woli umówimy spotkanie z pana adwokatem. - niemal natychmiast wci?? si? bezp?ciowy Simon.
- Czy potrzebuj? adwokata? - uda? zdziwienie Wayne ?ci?gaj?c brwi.
- Nie wiem. Potrzebuje pan? - odbi? pi?eczk? Lars przechylaj?c lekko g?ow?.
- Jestem o co? oskar?ony? - spyta? prosto z mostu Bruce masuj?c lew? skro?. Sk?d tak ostra gra ze strony tych detektywów? Przecie? pozby? si? kombinezonu. Czy?by co? przeoczy??
- Narazie nie. - odpowiedzia? ?ysy. - Jednak?e pa?ska obecno?? w biurowcu Lestrade Street 9, akurat podczas ob?awy policyjnej rodzi wiele pyta?. Pyta?, które domagaj? si? natychmiastowych odpowiedzi, panie Wayne.
- Wi?c zamieniam si? w s?uch. - odpowiedzia? Bruce. - Postaram si? pomóc jak mog?, miejmy to ju? za sob?.
- Pozwoli pan - u?miechn?? si? g?upkowato Simon - ?e to my zamienimy si? w s?uch. Co pan robi? w biurowcu?
- Spotka?em si? z pi?kn? kobiet?.
- Jak si? nazywa? - spyta? Lars skrobi?c rysikiem po palmtopie.
- Selina Kyle. - odpar? bez wahania.
- Co? mi mówi to nazwisko - Simon zwróci? si? do partnera.
- O której godzinie i dlaczego w tym budynku? - Lars zignorowa? kompana i skupi? si? na mia?d?eniu wzrokiem Bruce'a.
- To co tu mówi? oczywi?cie zostanie mi?dzy nami, prawda? - spyta? z lekkim u?miechem Bruce, nie zrywaj?c kontaktu wzrokowego. Chcesz si? pobawi? detektywie? Prosz? bardzo.
- Chcemy uzyska? od pana informacje w celu popchni?cia do przodu ?ledztwa. Nie interesuje nas, z kim pan sypia. Wszystko zostaje w tym pokoju i w raporcie, który spisz? dla moich prze?o?onych. - odpar? mechanicznie ?ysy, wyra?nie zniecierpliwiony. - Do rzeczy, panie Wayne.
- Spotkali?my si? o 18:00, nieopodal biurowca, o którym pan wspomnia?. Dzia? marketingu Wayne Enterprises wykupi? parter i dwa pierwsze pi?tra budynku. Poniewa? jestem prezesem, posiadam kluczyki. Potrzebowali?my z pann? Kyle prywatno?ci, a biurowiec oficjalnie jest zamkni?ty.
- Rozumiem, ?e pani Kyle potwierdzi pana wersj? wydarze??
- Oczywi?cie.
- Dobrze. Co by?o dalej? - pieczo?owicie notowa? Lars.
- Udali?my si? na drugie pi?tro. Sp?dzili?my bardzo mi?o czas. - opowiada? dalej Bruce. - Oko?o godziny 20:00 Selina stwierdzi?a, ?e musi wraca?. Pojecha?a, a ja zosta?em posprz?ta?. Przez szyb? zobaczy?em kilu uzbrojonych ludzi, id?cych w kierunku wej?cia do budynku od strony parkingu...
- Ilu ich by?o i jak wygl?dali? - wci?? si? Lars. Zacisn?? usta, a? zbiela?y. Simon wbi? wzrok w twarz Wayne'a.
Bruce zmru?y? oczy. Tylko si? nie potknij, dasz rad?, my?la?.
- Widzia?em czterech. - Wayne skierowa? wzrok do góry i w prawo. Normalny cz?owiek w?a?nie w ten sposób przypomina sobie wydarzenia. K?amcy automatycznie patrz? do góry i w lewo. Wiedzia?, ?e Simon uwa?nie obserwuje jego mow? cia?a. Móg? mie? jedynie nadziej?, ?e detektyw si? nabierze. - Ubrani byli w wojskowe spodnie, kamizelki kuloodporne. Trzech z nich mia?o gogle na twarzy. Jeden by? czarny, ten nie mia? na twarzy nic. By? pot??ny. Wszyscy wygl?dali jak komandosi. Nie?li w d?oniach bro? i czarne torby z czym? ci??kim. Spanikowa?em, my?la?em ?e przyszli po mnie, ?eby mnie porwa? dla okupu. Wys?a?em wind? na górne pi?tra i zablokowa?em j? za pomoc? mojej karty dost?pu. Wiedzia?em, ?e b?d? musieli u?y? schodów. Za pomoc? kodu otworzy?em drzwi windy i skoczy?em na lin?. Ze?lizgn??em si? troch? w dó? ?cieraj?c sobie skór? z d?oni. By?o ciemno, my?la?em ?e dno szybu jest ju? niedaleko, wi?c si? pu?ci?em. Wysoko?? okaza?a si? jednak wi?ksza ni? wyliczy?em i mocno si? pot?uk?em. Po omacku znalaz?em jakie? drzwi i stoczy?em si? ze schodów trac?c przytomno??. Nic wi?cej nie pami?tam, obudzi?em si? tutaj.
- Karta dost?pu zosta?a w drzwiach? - dopyta? si? ?ysy.
- Zgadza si?.
- Widzia? pan dziecko? - Lars podniós? wzrok znad palmtopa.
- Dziecko?
- Ch?opiec, osiem lat. Tom Dane, zapewne s?ysza? pan w wiadomo?ciach, zosta? porwany. Widzia? go pan?
Czy widzia?em?
Batmanie.. pomó? mi prosz?.
- Niestety, nie przypominam sobie. - odpar? mechanicznie Bruce, próbuj?c odegna? sprzed oczu obraz Tom'a w ka?u?y krwi.
Potrzebuj? twojej pomocy, uratuj mnie.
- Ale widzia? pan wiadomo?ci? - naciska? Lars.
Tu jest strasznie.
- Tak. Widzia?em. Pedofil porwa? ch?opca. - Wayne obliza? wysuszone wargi.
- Powodem, dla którego m?czymy pana tymi pytaniami jest fakt, ?e znalaz? si? pan w nieodpowienim miejscu, w nieodpowiednim czasie. - ?ysy detektyw schowa? palmtop do kieszeni i podrapa? si? w brod? - Ci ludzie nie chcieli dosta? pana, tylko Batmana. U?yli ch?opca jako przyn?ty.
- Czy.. - zacz?? Bruce.
- Obaj nie ?yj?. Zarówno ch?opiec, jak i Batman.
- Jak..?
- Panie Wayne. Gdy pan drzema? sobie smacznie w podziemiach, na górze dzia? si? istny armagedon. Je?li chce pan si? czego? dowiedzie?, radz? sprawdzi? serwisy informacyjne. - uci?? rozmow? Simon. - Sprawdzimy, czy to co nam pan powiedzia? zgadza si? z monitoringiem biurowca.
Bruce spokojnie patrzy? na detektywa.
Detektyw spokojnie patrzy? na Bruce'a.
- Oczywi?cie - u?miechn?? si? ?yczliwie Wayne. S?aby blef, panie detektywie, pomy?la?. Podczas porwania ch?opca zadbano, by monitoring by? wyczyszczony. Za zasadzk? stoj? ci sami ludzie, wi?c zapisy z kamer biurowca zapewne te? przepad?y. To byli fachowcy.
- To narazie wszystko. - powiedzia? Lars cofaj?c si? w kierunku drzwi. - Je?li b?dziemy czego? jeszcze potrzebowali, skontaktujemy si? z panem.
Simon odwróci? si? na pi?cie i znikn?? w progu wraz ze swoim partnerem.
Gdy zamkn??y si? za nimi drzwi, w pokoju zapanowa?a cisza.
Bruce wzi?? do r?ki ma?y pilocik i wcisn?? przycisk wzywaj?cy piel?gniark?.
Teraz to on uzyska kilka odpowiedzi.
Moje opowiadania o Batmanie:

ADRENALINA

Z JASKINI NIETOPERZA

BlackBat

Nareszcie miałam czas doczytać, cholera jasna- to jest świetne, lepsze z każdym kolejnym fragmentem! Dawno nie czytało mi się tak dobrze a zwrot "eksplozja rzygnęła płomieniami" z jakiegoś powodu uważam za epicko za*ebisty  ;D Jestem ciekawa, co będzie dalej :)
"Last time I moved this fast, Hitler was still alive"