Aktualności:

"Batman: Długie Halloween" w sprzedaży od 29 maja.

Menu główne

Fan Fiction "Glasgow Smile"

Zaczęty przez Lux In Tenebris, 03 Grudzień 2014, 15:51:14

Lux In Tenebris

Witam wszystkich!

Chciałbym zaprezentować Wam mój fan fiction, zatytułowany "Glasgow Smile", w którym przedstawię alternatywną wersję zdarzeń (w luźnym oparciu o Universum DC), które doprowadziły do powstania jednego z najbardziej rozpoznawalnych wrogów Batmana - Jokera.

Zapraszam do lektury i oceny.


Glasgow Smile #1 - Pilot

Czarne chmury jak co wieczór o tej porze roku zbierały się nad Gotham. Jackowi wydawało się czasem, że w tym mieście panuje wieczna jesień. Rzadko kiedy zdarzały się tu słoneczne i upalne dni. Właśnie skończył pracę i spokojnym krokiem wracał do swojego mieszkania, umiejscowionego przy Park Row. Nienawidził tego miejsca, nie chciał by jego syn tam dorastał, a jednak nie mógł nic na to poradzić. Jack był świeżo upieczonym absolwentem wydziału chemii na miesjcowym uniwersytecie. Nie miał lekko na studiach. Rodzicie pomagali mu jak mogli, on sam również pracował, ale za każdym razem zbrakło mu pieniędzy do końca miesiąca. Teraz jego narzeczona, z którą związał się już w czasie studiów była w ciąży. Kochali się, ale on wiedział, że to nie wystarczy by mogli przeżyć. Zastanawiał się jak może zapewnić byt swojej kobiecie i swemu jeszcze nienarodzonemu synowi. Rozmyślania te nie należały do najlżejszych, ale nie czuł się źle - cieszył się, że będzie ojcem.

- Witaj kochanie! - rzucił wesoło, wchodząc do mieszkania.
- Hej skarbie, trafiłeś idealnie. Właśnie miałam nakrywać do stołu. - odrzekła Jeannie, dając całusa swemu narzeczonemu.
- Miałaś się nie przemęczać, to już ostatnie tygodnie... - powiedział przejęty Jack.
- Wiesz, że nie lubię się lenić, z resztą kto by cię nakarmił dzióbku? - odparła dziewczyna.

Zjedli skromny posiłek, trochę porozmawiali, obejrzeli jeden ze swoich ulubionych programów w telewizji, po czym Jannie udała się do łóżka. Jack został jeszcze w salonie, który spowijał półmrok i rozmyślał... Spokoju nie  dawała mu rozmowa z Marcusem, - jego przyjacielem z czasów liceum. Obaj byli inteligentni i zdolni. Po szkole średniej Jack, mimo biedy i innych trudności wyrwał się z ich rodzinnego misateczka i rozpoczął studia na Uniwersytecie Gothamskim. Marcus też wyniósł się z Faithville - tyle, że rozpoczął karierę jako zdolny złodziej. Rozmawiali ostatnio jakiś tydzień temu. Z grubsza opisał mu swoje położenie, a Marcus zaoferował mu swoją pomoc. Dziś wpadł do pubu gdzie pracował Jack i oznajmił mu, że miałby dla niego dodatkową robotę.

Kilka godzin wcześniej...

- No siema Jack! Mam dla ciebie dobre, a wręcz doskonałe wieści. - zawołał od wejścia krępy, czarnowłosy mężczyzna. Był to Marcus.
- No dawaj co tam masz. Wezmę wszystko. - uśmiechnął się Jack.
- Wszystko? - spytał Marcus, ściszając głos. - Nalej mi piwa. - dodał.
- A mam inne wyjście? - padło z ust Jacka.
- Dobra, to słuchaj - zaczął Marcus - Jesteś chemikiem, no nie? Te syntezy, srezy i inne tego typu bzdety nie są ci obce, no nie?
- To zależy, ale owszem - znam się na tym. - odpowiedział zaintrygowany Jack.
- No, to słuchaj - ciągnął dalej Marcus, jeszcze bardziej ściszając tembr głosu - Mam takiego znajomego, który ma znajomego, który szuka chemika. A Ty jesteś moim przyjacielem i w dodatku chemikiem. Dobre nie?
- A co miałbym robić jako chemik tego znajomego twojego znajomego? - drążył młodzieniec.
- No i tu sprawa się komplikuje, bo ja nie wiem. Wiem tylko, że poszukuje on chemika i mam jego numer telefonu i mogę ci go dać. Reszty musisz dowiedzieć się sam. - powiedział Marcus, wkładając w jego dłoń poskładaną w kostkę kartkę.

Patrzył teraz na nią. Raz na kartkę, raz na telefon, stojący na stoliku przy telewizorze, którego jasny ekran oświetlał twarz młodego, zagubionego mężczyzny.

W końcu wykręcił numer. Czekał cztery sygnały, miał nadzieję, że nikt nie odbierze, bo w momencie, gdy usłyszał pierwszy beep, zdecydowanie nie chciał wiedzieć, co miałby robić jako chemik u jakiegoś szemranego typa. Niestety - ktoś właśnie podniósł słuchawkę.

- Pan Jack Kerr? - spytał ktoś o angielskim akcencie
- Taa.. Tak. - odpowiedział zdezorientowany mężczyzna.
- Proszę zjawić się jutro na Dixon Dock 1129, o jedenastej trzydzieści. Do zobaczenia. - dodał nieznajomy i rozłączył się.

Jack wiedział, że nie ma już odwrotu.

The Dream

Trochę mało tego, więc trudno cokolwiek powiedzieć. Wrzuć więcej. :) Jestem ciekaw, jak bardzo będzie to przypominać Killing Joke albo Year Zero a ile wymyślisz od siebie. Może z tego wyjść coś fajnego, ale z samego początku ciężko wyrokować.
Jak już powiedziałem, bardzo proszę o zwrot moich czerwonych kozaków.

Lux In Tenebris

Zapewniam, że to będzie zupełnie inna historia. Bardziej dramatyczna i rzeczywista. Jeszcze dziś postaram się wrzucić kolejny epizod :-)

The Dream

No to super. :> Zawsze mnie ciekawiły współczesne wersje genezy klasycznych postaci, więc na pewno przeczytam.
Jak już powiedziałem, bardzo proszę o zwrot moich czerwonych kozaków.

Lux In Tenebris

#4
Zgodnie z obietnic? - drugi epizod.

Glasgow Smile #2 - Bez parasola

Nast?pnego ranka Jack obudzi? si? wcze?nie. Zegar wskazywa? siódm? pi??dziesi?t dwie. Przez okno ma?ej sypialni, nie?mia?o wdziera?o si? przymglone ?wiat?o poranka. Znowu pada? deszcz. Wyszed? po cichu z ?ó?ka, w?o?y? koszul? i spodnie, a potem jeszcze ciszej obszed? si? ze skrzypi?cymi drzwiami, prowadz?cymi do saloniku po??czonego z aneksem kuchennym. Usiad? przy stole i wyj?? z bocznej kieszeni swojej marynarki portfel, z którego spojrza?o na niego ostatnie dziesi?? dolarów. "No tak - pomy?la? - zbli?a si? koniec miesi?ca". Wsta? od sto?u i wyszed? kupi? ?wie?e pieczywo, bekon i jajka na ?niadanie, wiedzia?, ?e Jannie b?dzie mia?a na to ochot?. Przez ostanie dziewi?? miesi?cy sporo si? o niej nauczy? i pokocha? j? jeszcze bardziej. "Dlatego to zrobi? - mówi? do siebie, przecinaj?c zmoczone deszczem aleje w drodze po zakupy - Zrobi? wszystko, aby niczego nie zabrak?o mojej rodzinie".

Gdy wróci?, Jannie ju? krz?ta?a si? po mieszkaniu. Jak na kobiet? w zaawansowanej ci??y mia?a w sobie nadzwyczaj du?o zwinno?ci i energii. Cieszy? go ten widok.

- Dzie? dobry rybko, by?em na ma?ych zakupach. - rzek? u?miechaj?c si? do niej.
- Cudnie. W?a?nie zaparzam kaw?. - odpowiedzia?a Jannie, jednak przeczuwa?a, ?e co? jest nie tak z jej narzeczonym.

Po ?niadaniu posprz?tali wspólnie mieszkanie, wtedy to Jack oznajmi?, ?e idzie dzi? wcze?niej do pubu, pomóc w roz?adunku towaru. Jannie przyj??a to do wiadomo?ci, po czym po jego wyj?ciu siad?a w fotelu, bior?c w r?k? swoj? ulubion? powie?? - Cz?owiek, który si? ?mieje.

Deszcz dalej nie ust?powa?. Z ka?d? minut? miasto stawa?o si? coraz bardziej mroczne. T?ok i ha?as narasta?y z ka?dym stawianym na przód krokiem. W ko?cu jego oczom ukaza? si? przystanek tramwajowy przy Bowery Square, wokó? którego kr?ci?a si? masa ludzi z marginesu. Na zdezelowanym rozk?adzie, naklejonym na szyb? przystanku szybko odnalaz? tramwaj, kursuj?cy do Dixon Dock's. By?a godzina dziewi?ta czterdzie?ci pi??. Przerazi?a go my?l, ?e b?dzie musia? sp?dzi? prawie godzin? w tramwaju, w drodze do South Hinley, gdzie znajdowa?y si? doki. W g??bi siebie ba? si? t?umu obcych ludzi. Gardzi? nimi, ufa? tylko tym, których zna?. Nie mia? zbyt wielu przyjació?, ale to go nie martwi?o. Zawsze by? odludkiem. Jad?c tramwajem, mija? zapuszczone i bezludne kamienice, które porasta?y brzegi ulic w Downtown. Zastanawia? si? ile biednych rodzin tu mieszka, ilu m?odych ch?opaków straci?o tu dzi? ?ycie - dziwi? si? sam sobie - nigdy nie by? altruist?.
"Dixon Dock's" - powiedzia? sm?tny, kobiecy g?os, wydobywaj?cy si? z g?o?nika, wisz?cego tu? nad g?ow? Jacka. To jego przystanek, jego droga do lepszych dni - tak pomy?la? wysiadaj?c z tramwaju. By?a dziesi?ta pi??dziesi?t osiem. By? o wiele za wcze?nie, ale w takich sprawach jak ta lepiej si? nie spó?nia?. Deszcz zel?a? lecz wci?? by? uporczywy. Krople padaj?ce z ukosa na twarz Jacka, zdawa?y si? powstrzyma? go od dotarcia pod wyznaczony adres. Nie ust?pi? im. Z niewielk? pomoc? kilku w?dkarzy, którzy okupowali nabrze?e, próbuj?c z?owi? kilka ryb, odnalaz? dok 1129. Wygl?da? jak reszta z tysi?ca kilkuset innych magazynów, nie widzia? w nim nic szczególnego. Chwil? potem us?ysza? czyj? g?os, z tym samym, brytyjskim akcentem. A zaraz potem pozosta?e g?osy. Podszed? pod wiat?, znajduj?c? si? z lewej strony frontu magazynu. G?osy sta?y si? wyra?niejsze:

- Jeste? zwyk?ym k?amc?, wiesz o tym, Mike? K?amc? i tchórzem. Mam ci? dosy?. John, wiesz co robi?.
- Nie! Na prawd?... Johnny, no co ty, jeste?my kum... Agrhhh...! - Cisza.

G?osy zamar?y, us?ysza? otwieraj?ce si? drzwi, ale nie zada? sobie na tyle trudu, by na to zareagowa?. By? w szoku.

- Panie Kerr. - z ot?pienia wyrwa? go g?os Brytyjczyka - D?ugo pan tu czeka?

Johnny Napalm

Przeczytałem. Jest nieźle, ale nie bardzo dobrze. Nie specjalnie mnie to wciągnęło, niestety. Na razie ciągnie się to mozolnie. Czuję się jak niewyspany widz. Mam nadzieję, że teraz nieco się sytuacja rozwinie. Poza tym, coś mi tu nie gra stylistycznie, czasem coś mi zgrzyta, kiedy to czytam, ale są to tylko fragmenty. Reszta jest ok. Powodzenia w dalszym pisaniu.
THE EARTH WITHOUT ART IS JUST EHh...

Opokan

E tam moim zdaniem fajnie wyszło nawet wciągnęło  ;) Napiszesz kolejną część?

Lux In Tenebris

Tak, napiszę. Kolejny epizod w drodze, ale chwilowo mam ogrom pracy i niezbyt dużo czasu na pisanie, ale postaram się w ten weekend wrzucić kolejną odsłonę :)

Lux In Tenebris

Jestem, jestem. Troch? mi to zaj??o, ale mam kolejny epizod. Nast?pne w drodze :-) Zapraszam do lektury.

Glasgow Smile #3 - Desmond

Krople deszczu w dalszym ci?gu z hukiem uderza?y o blaszane ?ciany magazynu. Nie s?ysza? nic oprócz tego d?wi?ku. Zaj??o to dobrych kilka sekund, zanim wróci? do siebie i us?ysza? g?os m??czyzny, który go wywo?ywa?.

- Wszystko w porz?dku? - zapyta?.
- Taak... - odpowiedzia? niepewnie Jack, a jego rozmówca to wyczu?.
- Prosz?, niech pan wejdzie. Pan O'Neil powinien by? tu lada chwila - doda? i przyjaznym gestem zaprosi? go do ?rodka.

Jack wszed?, mimo ?e by? sparali?owany przez strach. Wchodz?c, min?? dwóch innych m??czyzn - "Mo?liwe, ?e tamtego nie sprz?tni?to" - pomy?la? z nadziej?. Zosta? poprowadzony do ma?ego biura, znajduj?cego si? na samym ko?cu do?? poka?nego magazynu, który wype?nia?y najró?niejsze przedmioty. Siedz?c i oczekuj?c na swojego rozmówc?, w jego g?owie przewin??o si? tysi?c scenariuszy, o tym co mo?e mu si? sta?. Te rozmy?lania przerwa?o mu otwarcie drzwi, przez które wszed? do pomieszczenia szacowny jegomo??. Ubrany by? w d?ugi, szary p?aszcz, spod którego klap, dostrzec mo?na by?o eleganckie, dopiero co pastowane buty. Jego g?ow? zdobi? kapelusz rodem z czasów Ala Capone, d?onie chowa? w kieszeniach p?aszcza.

- Witam panie Kerr - rzek? nieznajomy - Nazywam si? Desmond O`Neil i jak pan si? domy?la... jestem - jakby to powiedzie? - szar? eminencj? Gotham.
- Tak, domy?li?em si? - odpar? Kerr, nie wierz?c w banalno?? swojej odpowiedzi - Co mam dla pana zrobi?? - zapyta? bez ogródek.
- Dla mnie? Hmmm? Dobre pytanie, zadane bardzo szybko, panie Kerr. Ale podoba mi si? pana bezpo?rednio?? i rzeczowo??. Jack - mog? panu tak mówi?? - zapyta? uprzejmie O`Neil.
- Owszem - rzek? nieco spokojniej Jack.

Mafiozo zacz?? nalewa? gor?cej herbaty do fili?anek, stoj?cych na biurku. W tym samym momencie jego ludzie opu?cili pomieszczenie i stan?li na czatach.

- Wiedz?, kiedy si? ulotni? - za?artowa? O`Neil - Ale wracaj?c do naszej rozmowy, Jack - wiem, ?e jeste? ?wie?o upieczonym magistrem chemii, nieprawda??
- Oczywi?cie. Uko?czy?em chemi? na Uniwersytecie Gothamskim z drugim wynikiem na roku, ale co to ma wspólnego z moj? prac? dla pana? - Jack czu? si? coraz bardziej pewnie.
- Mieszka pan w dzielnicy, w której bez problemu mo?na natkn?? si? na pijaków, zbirów czy... narkomanów, prawda?
- Tak, to prawda. Chc? si? stamt?d wynie?? jak najszybciej... dla mojej ?ony, dla dziecka...
- Rozumiem, Jack - przerwa? gangster - tak si? sk?ada, ?e kto? w Gotham zacz?? rozprowadza? nowy narkotyk. Tani, ?atwo dost?pny - mo?na go dosta? prawie na ka?dym rogu w tym zawszonym mie?cie ! - O`Neil wybuch? niespodziewanie - Jetem w stanie go zdoby?... i chcia?bym, ?eby? powiedzia? mi co ci potrzebne do zbadania tego narkotyku, rozpoznania jego sk?adu i produkcji.
- Mam robi? dla pana narkotyki? - skwitowa? Kerr.
- Otó? to, Jack. Otó? to...