
Dopiero w tym tygodniu znalazłem czas na lekturę Kingdom Come (przeczytanie całości z materiałami dodatkowymi włącznie zajęło mi cztery wieczory). Kultowa powieść graficzna Marka Waida i Alexa Rossa była dla mnie zakupem obowiązkowym i nie rozczarowała... Ale też nie zachwyciła. Na pewno nie rozczarowało mnie samo wydanie Egmont, które mimo wpadki z brakiem posłowia na ostatniej stronie (innych nie dostrzegłem) jest jednym z najlepszych, jakie kiedykolwiek widziałem. Obwoluta, powiększony format, ponad 140 stron szkiców, okładek i innych bonusów - wszystko robi wielkie wrażenie. Nie rozczarowały mnie również prace Alexa Rossa - są perfekcyjne, majestatyczne, doskonale pasują do ogromnej skali tej opowieści. Brak mojego zachwytu tyczy się głównie samej historii, która nie porwała. Przez długi czas czytałem z myślą "czekam aż się rozkręci, czekam na prawdziwą bombę", ale się nie doczekałem. Żaden element fabuły mnie nie zaskoczył (no, może twist z Kapitanem Marvelem), żaden nie sprawił, że nie mogłem się doczekać kolejnego rozdziału, a przez ogrom bohaterów czasami gubiłem się w tym, kto jest z kim i dlaczego. Tym bardziej cieszę się z wydania DC Deluxe, dzięki któremu miałem możliwość poznać i docenić ogrom projektów starych i nowych herosów ze świata DC, a także nakreśleniu ich relacji i konfliktów, które w samym komiksie często robią jedynie za easter-egg w tle. Przyjdź królestwo to widowiskowa superbohaterska epopeja, ale polecam po nią sięgnąć przed Sprawiedliwością (również malowaną przez Alexa Rossa). Ja zrobiłem inaczej i w moich oczach Kingdom Come nie wytrzymuje porównania z tym drugim tytułem.