Aktualności:

"Batman: Długie Halloween" w sprzedaży od 29 maja.

Menu główne
Menu

Pokaż wiadomości

Ta sekcja pozwala Ci zobaczyć wszystkie wiadomości wysłane przez tego użytkownika. Zwróć uwagę, że możesz widzieć tylko wiadomości wysłane w działach do których masz aktualnie dostęp.

Pokaż wiadomości Menu

Pokaż wątki - Wiktorian

#1
Witam,

Od pewnego czasu piszę pewną opowieść o tematyce związanej z gangsterami. Pokazałem ją już paru osobom, ale właściwie w każdym przypadku byli oni z mojego bliższego otoczenia, a jednak chcę mieć też opinię nieznajomych. Proszę na razie nie skupiać uwagi na błędach ortograficznych, bądź interpunkcyjnych (jestem w pełni świadom ich obecności, ale ten rodzaj korekty zostawiam na sam koniec pracy).

Copyright by Wiktorian (Wiktor Talaga)

So enjoy  :)

Post Merge: 29 Listopad  2013, 00:13:15

Rozdział I
Listopad 2013, Chicago, USA
Jesień znów zawitała do ,,kraju szans". Ta pora roku w każdym miejscu wygląda tak samo – liście przybierają barwy od wściekłego karmazynu poprzez delikatny bursztyn aż do koloru porannego łajna. Spadają ze spróchniałych drzew dając początek tej nostalgicznej atmosferze przemijania. Pierwsze poważne ulewy dają o sobie znać rozpętując istny kataklizm na ulicach i drogach, obracając niebo z bajecznego lazuru w pogrzebowy grafit. Przytłaczająca i depresyjna chwila na refleksje ... nagle ból rzuca mnie na kolana, żebra trzeszczą, żołądek kurczy się, gardło zaciska się nie przepuszczając ani krzty powietrza, tętnica wieńcowa zamyka przepływ krwi. Staram się uspokoić swoje spazmatyczne odruchy, ale to nie ja sprawuję teraz, władzę nad swym ciałem, panuje nad nim coś o wiele gorszego, coś, z czym nie jest się w stanie walczyć. Ta siła ... nie można z nią wygrać ... można jedynie liczyć, że nie zabije cię tym razem ... zdany kompletnie na jej łaskę, bądź niełaskę. Zamazana figura należąca do kelnerki podbiega do mnie pytając, czy wszystko w porządku. W ostatnim wolnym tchnieniu proszę o szklankę wody. Nie zrozumcie mnie źle, woda w tym przypadku nie jest żadnym porządnym lekarstwem, jej wypicie daje jednak fałszywy komfort psychiczny, który potrzebny jest mi w tej chwili, aby choć spróbować zebrać myśli i uspokoić się. Po paru minutach rzucania się na podłodze niczym obłąkaniec w ,,pokoju bez klamek" atak ustępuję, serce odzyskuje regularny tryb bicia, zawroty głowy i chęć do wymiotowania utrzymają się przez kolejne 5 minut, lecz mimo to udało mi się wybłagać o dodatkowe dni, tygodnie, może i miesiące życia.
- ,,Infarctus myocardii". – stwierdziła ta sama kelnerka. Teraz mogłem się jej przyjrzeć – była młoda, nie miała jeszcze 25 lat, pewnie dopiero co zaczęła studia medyczne, a ta robota pozwala jej opłacić czesne i czynsz. Nie była Amerykanką, jej jasno-niebieski oczy, mleczna cera oraz długie, spięte w kok blond włosy świadczyły o słowiańskim rodowodzie.
- Tak, zawał mięśnia sercowego. A media wmawiają mi, że to wojny, przestępczość, narkotyki i fakt, że mi nie staje powinny być moim największym zmartwieniem. – odpowiedziałem nie szczędząc cynizmu w swoim tonie.
- Zadzwonię po karetkę. Powinien pan jak najszybciej dostać profesjonalną pomoc medyczną. Sam zawał może być jedynie zalążkiem kolejnych powikłań. -  po tym stwierdzeniu i tonie jej wypowiedzi wiedziałem już, że prawdopodobnie jest jedną z najlepszych studentek na roku.
- Proszę się nie fatygować. Mój kardiolog mieszka dwie przecznice stąd. Jestem jego stałym pacjentem, więc jest przygotowany na moje pojawienie się o każdej porze, każdego dnia. – rzekłem, unosząc lewy policzek do góry dając moim wargom kształt półuśmiechu.
Ona również się uśmiechnęła ukazując szereg krystalicznie białych, równych zębów. Mówią, że wnętrze człowieka można poznać po naturze jego odruchów i najmniejszych szczegółach jego postawy. Jeśli to prawda, to cieszy mnie, że młodzi ludzie nadal potrafią być tak życzliwi i uśmiechać się w tak szczery i piękny sposób jak ona.
Gdy szedłem po ulicy ogarnął mnie wielki smutek wynikający z tego, iż ta dziewczyna pochodząca z zupełnie obcego kraju i kultury, robiąca wszystko, żeby móc związać koniec z końcem, a mimo to nie opuścić się w nauce -obdarowała mnie niespotykaną wśród zupełnie obcych osób dozą czułości, nie będąc świadomą, że w naturze mojego ... burzliwego stylu życia zawał to moje najmniejsze zmartwienie.
Ostatni raz u kardiologa byłem w 1999 roku i już nigdy więcej go nie odwiedzę. Gdyż wiem, że będę wielkim szczęściarzem, jeśli faktycznie ta choroba będzie powodem mojej śmierci. Dodatkowo, wygląd tej kelnerki przypomniał mi nieprzyjemny początek mojej wędrówki.


Post Merge: 29 Listopad  2013, 12:05:33

Rozdział II
Chicagowski blues. Wywodzi się z bluesa Delty. Ma nieco bardziej urozmaicone brzmienie poprzez dodanie szerszej gamy instrumentów do wykonywanych utworów. Można też uznać, że ma lżejsze brzmienie, niż swój protoplasta ... o ile blues może brzmieć ,,lżej". Howlin' Wolf, Muddy Waters, Hound Dog Taylor i wielu innych ludzi, którzy przelewali na papier otaczającą ich rzeczywistość i jej niedoskonałości. Stali się wzorami do naśladowania i inspiracją dla następnych pokoleń. Wszystko to miało miejsce właśnie w Chicago ,,Wietrznym mieście". Miałem nawet okazję poznać kilku z nich, a nawet koncertować przy paru okazjach w okolicznych barach czy salach. Rok 1969, moja młodość, miałem 20 lat. Jimi Hendrix zmieniał oblicze muzyki na festiwalu Woodstock, Led Zeppelin wydało pierwszą płytę, Nixon został nowym prezydentem USA, Wietnam pochłaniał kolejne życia młodych ludzi i niszczył reputację Amerykańskiego Snu, hippisi pieprzyli się po lasach i łąkach będąc zbyt naćpanymi, żeby w ogóle pamiętać o jaką rewolucję im chodziło, Czarne Pantery były radykalną odpowiedzią na KKK, a Terrence Cassidey stał się Bluesmanem.
Kwiecień 1969, Chicago, USA
Na początku nazywano mnie ,,Muzyk", gdyż miałem zwyczaj przechowywania różnych ,,substancji wyskokowych", którymi handlowałem w futerałach po gitarach, skrzypcach, czy saksofonach. Choć faktycznie już w tamtym czasie żywo interesowała mnie gra na gitarze.
- Stary, nie pierdol! Robisz mnie w chuja! Posiadać taką brykę?! – Tyrone darł się na całą okolicę, głośność jego wypowiedzi jak i niebagatelny dobór słownictwa skutkował  zdegustowanymi spojrzeniami, jakie dawali nam inni przechodnie.
- Tyrone możesz się zamknąć? I nie, nie oszukuję cię. – odpowiedziałem zimnym, pozbawionym emocji tonem.
- Muzyk, nie musisz gadać do mnie, jakbyś miał zamiar zaraz wpakować mi kulkę w czoło. Poza tym, ja tylko wyrażam swoje zdziwienie, naprawdę nie przypuszczałem, że na tej kokainie można zwinąć taki hajs. Na pewno wyszedłeś na tym lepiej, niż na tej partii LSD w zeszłym miesiącu. – wyznał nagle przybierając bardzo zrównoważony ton.
- Taaaa, już nigdy nie dam się wpuścić w taki interes. Pieprzeni hippisi, ciągle tylko gadają o zmianach i progresie, a nie potrafią nawet uczciwe opłacić kupionej działki. No nic, było minęło. O ile Kolumbijczycy nie znajdą żadnych przeciwwskazań to za około pół roku wkręcę się w ich szeregi na dobre. A teraz spójrz na to. – powiedziałem, otwierając drzwi nowego Dodge Charger'a 500. Było to jedno z moich marzeń – posiadać samochód, który swoim wyglądem i możliwościami technicznymi stałby się prawdziwym postrachem na drogach. Kruczoczarny, matowy lakier, 431 koni mechanicznych, ,,agresywna" budowa nadwozia, wnętrze wykonane z garbowanej skóry. Efektowne narzędzie w zdobywaniu uznania i respektu w półświatku przestępczym. Tyrone cieszył się jak dziecko i zarzekał się, że w przyszłym roku kupi takie samo cacko i wtedy będziemy ,,kimś" w oczach społeczeństwa.
- Przyjemność bliższego zapoznania się z tym cackiem zostawmy na później. Jaka robota czeka nas dzisiaj?- zapytałem.
- Cabrón Salvaro prosił, żebyśmy odebrali towar od tych wschodnich dupków. – ,,Wschodnie dupki" lub ,,Poganie" tak Tyrone, jak i większość ludzi związanych z nielegalnym biznesem nazywała wszelkiej maści Rosjan, Polaków, Litwinów, Czechosłowaków czy Jugosłowian osiadłych w Chicago i okolicach. Tak naprawdę przybyli do Ameryki w poszukiwaniu nowych szans na lepszą przyszłość, ale jak to zwykle bywa, ludzie mieli to w dupie z miejsca uznając ich za kryptokomunistów i wywrotowych ekstremistów. Tylko nielegalny biznes mógł zapewnić im rację bytu ... choć nawet złodzieje, dilerzy, mordercy, pedofile i gwałciciele patrzyli na nich, jak na podludzi. Osobiście nic do nich nie miałem, tak długo, jak interes szedł po mojej myśli – miałem ich głęboko w dupie.


Post Merge: 30 Listopad  2013, 00:42:31

Zamieszkiwane przez ,,Pogan" okolice były o wiele bardziej zadbane, niż można by przypuszczać. Domy bliźniaki, odmalowane na najróżniejsze kolory (nie wiedzieć czemu dominowały te najbardziej tandetne jak grejpfrutowy, czy groszkowa zieleń), ulice pozbawione leżących śmieci, powietrze bardzo ciężkie i gęste, co było zapewne zasługą chemicznych oparów z okolicznych fabryk. Ich poziom sanitarny był gdzieś pomiędzy klasycznym, pozbawionym indywidualności, amerykańskim przedmieściem, a zawszonymi, ociekającymi brudem i nędzą slumsami w Ameryce Południowej i Afryce. Słowem: nie powinno być tragicznie, mimo to nadal odnosiło się to niewytłumaczalne wrażenie przebywania w zdecydowanie biedniejszej i podejrzanej dzielnicy. Dwójka czarnoskórych chłopaków jadąca takim autem w tej części miasta była jednak o wiele bardziej podejrzana dlatego zależało nam na jak najszybszym załatwieniu interesu. Nasz handlowiec czekał w barze o pieszczotliwej nazwie ,,Skotoboynya". Niechętnie weszliśmy do środka. Pierwszą, bardzo charakterystyczną rzeczą był kolorowy fresk znajdujący się na ścianie naprzeciwko drzwi wejściowych przedstawiający Cerkiew Wasyla Błogosławionego, na ścianie po prawej od drzwi znajdował się kolejny ukazujący Stalina na szubienicy oraz stojących obok i triumfujących Lenina oraz Trockiego. Po lewej znajdował się bar z wielkim regałem zapełnionym najrozmaitszymi trunkami, które były tylko i wyłącznie produkcji rosyjskiej. Dojrzeć można było nawet absynt, czy wszelkiej maści cytrynówki, miętówki, a nawet orzechówki. Barman był bardzo postawnym, prawie 2 metrowym mężczyzną z nadwagą. Nie miał włosów, za to jego ponurą i trójkątną twarz zdobiły masywne wąsiska i zaniedbana broda przez co sprawiał wrażenie, jakby był żywcem wyjęty z okresu średniowiecza. Jego piwne oczy wyrażały coś w rodzaju patetyczności i zmęczenia dotychczasowym życiem.
- Wy coś chcieć? Wyglądacie podejrzanije. Wy spróbować robić kłopot to ja was z razu karki przekręcę. Lepi wierzyć na słowo, niźli się przekonować. – oznajmił łamaną angielszczyzną bez cienia złości, zupełnie beznamiętnie, za to bardzo gromkim, ciepłym głosem z którym (zakładając, ze umiał śpiewać) podbiłby każdą światową operę, czy jakąkolwiek stację radiową.
- Nasz przyjaciel, Cabrón, prosił nas o odebranie stąd jakiegoś towaru. – oznajmiłem rzeczowo starając się zrobić na nim dobre wrażenie.
Nagle źrenice barmana znacznie się zwęziły, po czym dość dosadnie parsknął i powiedział – Więc wy to. Psy posiłkowe, małe nieważni żołnierze, co myśleć, że jak się przypodobają panu to dostane większy ochłapy. Ostrzegom wy ... Cabrón to jes nic dobrego. Ale jak se chceci, Svarog jest na zapleczu. Z nim godejcie.
Zupełnie ignorując większość jego wypowiedzi udaliśmy się na tyły baru. Były tak samo ... specyficzne, jak reszta lokalu. Na wszystkich ścianach także wymalowano najróżniejsze malunki – przekreślona swastyka, kobieta z odsłoniętymi, dodatkowo nieproporcjonalnie wielkimi piersiami, wygięty młot skrzyżowany z tępym sierpem i wiele osobliwych przekazów słownych. Stało tam też pełno najróżniejszych skrzynek o nieznanej zawartości, których rzędy rozciągały się do samego sufitu. Pośrodku tego wszystkiego stał czerwony pick-up Ford F-100 z 1963. Mężczyzna oparty o niego mógł uchodzić i prawdopodobnie uchodził za kompletne bezguście. Jego buty były wykonane ze skóry i barwione na głęboki kolor niebieski niczym najgłębsze odmęty oceanu, do tego lniane spodnie barwy czerwonej jak krew tętnicza, żółta muszka, biała, płócienna koszula z narzuconą na nią ametystową marynarką i jako wisienka na tym kolorowym torcie – węglisto czarna, filcowa fedora na głowie. Nawet jego fizyczność mogła uchodzić za dziwaczną – był o pół-głowy wyższy od barmana, lecz chudy jak tyczka. Palił papierosa patrząc w podłogę sprawiając wrażenie zupełnie pochłoniętego odległym rozmyślaniem. Dopiero chrząknięcie Tyrone'a zwróciło jego uwagę.


Post Merge: 30 Listopad  2013, 12:09:15

- Tak? Nie słyszałem żadnych strzałów, więc Perun wpuścił was dobrowolnie. A to znaczy, że macie do mnie jakiś interes, mało tego, interes sporej wagi skoro ten wielkolud nie mógł sam się tym zająć. Mam rację? – w głosie Svaroga nie było żadnych naleciałości w akcencie, które mogłyby świadczyć o tym, że nie jest rodowitym Amerykaninem, mówił w typowej dla tubylców manierze, zdradzała go jednak jego twarz, miał on bardzo mocno zarysowaną linię szczęki i dość ciemną, jak na białego człowieka, karnację – pochodził z regionu bałkańskiego.
- Mamy do ciebie biznes i to jeszcze jaki. Kojarzysz Cabrón'a? – zapytał Tyrone.
- Ach, więc to o jego zamówienie chodzi. Nie ukrywam, nie było łatwo spełnić jego oczekiwania. Ale czego nie robi się dla przyjaciół i utrzymania sprzyjających stosunków handlowych. Jego paczka jest tutaj. – odpowiedział szczerząc przy tym zęby w bardzo odrażający, przepełniony zgorzknieniem sposób. Po chwili wyjął z bagażnika pick-up'a worek o długości około 1.5 metra i położył go sobie na ramieniu stękając przy tym z wysiłku. W momencie, kiedy uświadomiliśmy sobie co to jest na twarzy mojej oraz Tyrone'a pojawił się gorzki grymas przerażenia.
- Pojebało cię?! Może i jesteśmy przestępcami, ale kompletnie nam nie odwaliło! Chcemy ubić z wami interes, na którym powinno wam zależeć o wiele bardziej niż nam, a wy dajecie nam pieprzone zwłoki?! – Tyrone wpadł w istną furię krzycząc i machając rękoma na wszystkie strony. Ja patrzyłem tylko z zastanowieniem na worek i próbując rozgryźć co się dzieje.
- Słuchaj gnojku! Nie waż się do mnie mówić takim tonem. ,,Suma summarum" jesteście na naszym podwórku i żyjecie tylko dlatego, że my wam na to pozwalamy. Dodatkowo reprezentujecie tylko pionki w tej grze, pionki, które można bardzo łatwo zastąpić innymi. ,,Cierpliwość jest cnotą", a moja zostaje wystawiona przez was na ciężką próbę i mogę tego nie wytrzymać – Svarog mówił bardzo szybko i ostro, jego głos wydawał się być teraz niczym syk węża.
- Dobra, uspokójmy się. Nie ważne, czy to zwłoki, czy nie. Dostaliśmy zadanie i mamy go nie spartaczyć – powiedziałem.
- Wreszcie ktoś pokazuje, że ma choć trochę oleju we łbie – bałkańczyk przyznał rzucając spojrzenie na Tyrone'a. Wręczył mi worek, który również położyłem na ramieniu. Ważył około 65kg to dość spora waga jak na ładunek tej długości. Jak najszybciej wyszliśmy z baru nie spoglądając nawet na barmana. Położyłem ładunek w bagażniku i odjechaliśmy z piskiem opon. Przez całą drogę do nie odezwaliśmy się ani słowem.
Placówka Cabróne'a znajdowała się w centrum, nad brzegiem jeziora Michigan w dzielnicy Lincoln Park. Do sporej, 3 piętrowej kamienicy, z zadbanym ogrodem, w którym dominowały tulipany, zbudowanej z czerwonej cegły pamiętającej jeszcze czasy Wojny secesyjnej z fasadą zdobioną w neogotyckie wzory,  podjechaliśmy tak jak zwykle, od tylnych drzwi. Salvaro czekał na nas osobiście – zaszczyt, którego nie każdy może dostąpić. Wpatrywał się w niebo i starał się stać dumnie – jego pomarszczone czoło było wysoko uniesione, a koścista klatka piersiowa wypięta do przodu. Do tego miał strasznie nieproporcjonalne kończyny, jego lewa ręka była dłuższa od prawej o 5cm, natomiast lewa noga była krótsza od prawej o 10cm, przez co musiał przypinać do buta drewniany bloczek, aby móc stać równo. Ubrany jak zwykle w jedwabny, szyty na miarę garnitur, który był tak czysty i biały, że zdawał się mistycznie emanować jakąś światłość i buty ze skóry krokodyla, również barwiona na perłową biel, które prawdopodobnie kosztowały więcej niż mój nowy samochód. Miał w zwyczaju poruszać się bez strażników, nawet jego dom nie był obstawiony. Uważał się za zbyt dużą szychę, aby ktokolwiek choćby pomyślał o sforsowaniu jego imperium i pozbyciu się jego samego.


Post Merge: 30 Listopad  2013, 22:30:12

- W końcu jesteście. kur*** mać ileż można czekać. No dalej, pokazujcie co macie – jego postura mogła wydawać się dostojna, lecz jego mowa wskazywała na człowieka o ,,prostym umyśle", która wszystko, co zdobył w życiu uzyskał tylko i wyłącznie z użyciem siły. Tyrone zawahał się, ale w końcu otworzył bagażnik i wyjął worek. Cabrón kazał położyć go na ziemi, widać było swego rodzaju rozbestwienie w jego oczach, zaczął siłą rozdzierać worek, aby dostać się do jego zawartości. Kiedy w końcu jego i naszym oczom ukazało się to, co było w środku wiedziałem, że byłoby dobrze, gdyby to faktycznie był trup.
Wpatrywałem się w głąb jasno-niebieskich oczu należących do 15 lub 16 letniej dziewczynki o mlecznej cerze i długich, rozpuszczonych blond włosach. Była naga, wychudzona. Jej ciało owładnięte zimnem i strachem trzęsło się sprawiając wrażenie, że zaraz rozpadnie się na czynniki pierwsze. Mamrotała coś, ale wyraźnie nadal była odurzona narkotykami, które podano jej, aby zasnęła i nie dało się jej zrozumieć. Cabrón Salvaro kreował się w mediach i przed obliczem prawa jako człowiek o wysokim poczuciu moralności, sprawiedliwości i chęci pomocy innym. Dla dobrego PR-u pojawiał się na różnych imprezach charytatywnych dając datki na domy dziecka czy szkoły ... miałem jednak podejrzenie, że w tym wypadku nie chodzi o charytatywną adopcję.
- Ty chory skurwielu! Pierdolony degenerat! – krzyknął Tyrone wyciągając samopowtarzalną, włoską Berettę 951 kalibru 9mm.
- Stary, co ty odpierdalasz?! Co chcesz osiągnąć poprzez odstawianie tego cyrku?! Schowaj tego gnata! – wrzeszczałem na mojego przyjaciela. Nagle wycelował we mnie. – Jesteś po jego stronie? Ile ona może mieć lat? 14 może 15 i co? Pozwolisz mu ją zabrać? Dobrze wiesz co z nią zrobi ten pedofil!
- Dalej synku! Strzelaj! Na co czekasz? Nagle ucięło ci jaja? Wykastrowało cię? Odpowiedz mi! – Salvaro zwrócił się do Tyrone'a wprawiając go w histerię i panikę. Jego ręce zaczęły niekontrolowanie się trząść, a jego oddech przeszedł w ciężkie i nierówne sapanie.
- Spokojnie chłopie. Wszystko będzie dobrze. – próbowałem uspokoić sytuację i zbliżyć się do Tyrone'a. Wszystko stało się w ułamku sekundy. Gdy tylko zrobiłem pierwszy krok coś w nim pękło. Nagle wzdrygnął się i pociągnął za spust trafiając mnie w łydkę. Palący ból przeszedł całe moje ciało, neurony zawyły żałosnym lamentem. Do dziś nie wiem, czy zrobił to umyślnie, czy po prostu był tak przerażony zaistniałą sytuacją, że zadziałał mechanicznie. W każdym bądź razie chcę wierzyć, że nie chciał, aby tak się stało. Moja reakcje również była błyskawiczna i przepełniona zwierzęcą furią. Wyciągnąłem mojego Colt'a i wystrzeliłem w jego kierunku 3 razy. Trzej posłańcy śmierci rozerwali jego tkankę w okolicy szyi, prawego ramienia i mostka. Kula, która uderzyła w szyję musiała rozedrzeć tętnicę, gdyż po chwili trysnęła z niego cała fontanna krwi, która wylądowała na mnie. Poczułem ciepło na mojej twarzy, rękach i klatce piersiowej. Oszalałem. Cała rzeczywistość spowita w czerwonym nieładzie, ujrzałem obliczę demonów, ciężar istnienia, Apokalipsę mojej duszy. Czułem, że ręka w której trzymałem pistolet spowije się trądem i odpadnie, gdyż taka powinna być jej kara. Klęczałem nie dając znaku życia.
- Hahahahahaha! No chłopaku tak z zimną krwią? To było niezłe widowisko. W sumie przydałby mi się taki cyngiel jak ty. Jesteś zainteresowany snajperze? – Salvaro złożył mi propozycję, która mogła ustawić mnie na całe życie. Ja nadal dryfowałem po krańcach istnienia i mojego rozumu ... nagle ocknąłem się ... i już nie bałem się ani oblicza demonów, ani ciężaru istnienia.
- 6 naboi. – wymamrotałem.    
- Słucham? O czym ty pieprzysz? – zapytał Cabrón.
- Colt Single Action Army. Zaprojektowany w 1872 roku na potrzeby wojska. Do służby wszedł w 1873. Posiada magazynek o mechanizmie bębenkowym będącym w stanie pomieścić 6 naboi. Symbol Dzikiego Zachodu. 3 naboje znajdują się teraz w ciele dwudziesto letniego Tyrone'a Jones'a, którego znałem od czasu ukończenia 5 lat. Jest ... był to mój jedyny prawdziwy przyjaciel. Pierwszy człowiek, którego zabiłem – wyrecytowałem jak regułkę w podstawówce.
- O co ci chodzi? Do reszty ci odwaliło? Ten gnojek spierdolił sprawę, dobra?  Mógł to rozwiązać pokojowo, ale dał ... - przerwałem mu.
– Zamknij mordę kiedy mówię! ... Pozostałe 3 naboje nadal znajdują się w bębenku. Wiesz, do kogo są zaadresowane? – nie dałem mu czasu na odpowiedź, gdyż od razu strzeliłem mu prosto w lewe kolano, słyszałem jak jego staw kolanowy roztrzaskuje się na mikroskopijne kawałeczki. Krzyk bólu wypełnił moje uszy ... spodobała mi się ta katatonia żałości i bezradności.
– Wiesz co się teraz stanie? To proste – umrzesz. Niektórzy umierają w łóżku otoczeni kochającą rodziną. A ty zdechniesz na własnym trawniku z kawałkami mózgu na moich butach. – następnie 2 kule kładą kres jego istnieniu. Czuję, jak metal pocisków rozrywa najmniejsze atomy w jego ciele nie zostawiając po nich najmniejszego śladu. Nie pomyliłem się, kawałki jego płata czołowego lądują nie tylko na moich skórzanych butach, ale nawet na czarnych spodniach od smokingu.
- Dziękuję. – powiedziała mała dziewczynka, która niewątpliwie była świadkiem całego zdarzenia.
- Pierdol się. Nie widzisz ile syfu narobiłaś gówniaro? – odszczeknąłem.
Zew furii wywołanej bezsilnością zalewa mój umysł. Nie kieruje mną rozum, lecz instynkt. Chcę uciec od tego miejsca jak najdalej i zaszyć się w najgłębszych zakamarkach jakiegokolwiek schronienia. Moje człowieczeństwo nie zostaje poddane żadnej próbie – ono przestało istnieć dwie minuty temu. Nawet nie wiem kiedy, a już znajduję się w środku mojego samochodu. Odjeżdżam z piskiem opon.
Tej nocy całe miasto dowiedziało się, że Cabrón Salvaro umarł przed swoim domem z głową rozbitą na setki kawałeczków, obok niego leżało ciało Tyrone'a Jones'a, drobnego dilera i złodziejaszka, oraz że na razie nie ustalono związku między nimi. Nieliczni zaczęli mówić, że tuż po oddaniu strzałów widziano czarnego Dodge'a z którego wystawał futerał na gitarę – kierowcy nie zidentyfikowano oraz nie spisano numeru rejestracyjnego. ,,Muzyk" dojrzał, ujrzał mroczne oblicze świata, lecz zamiast z nim walczyć po prostu oddał się jego niedoskonałości przeradzając się w ,,Bluesman'a", który stał się wrogiem publicznym numer jeden.