w sumie nie napiszę więcej niż to, co już wrzuciłam na swojego facebooka, przez większość filmu układałam sobie w głowie komentarz w stylu "no film spoko, ale john blake równie dobrze mógłby się nazywać dick grayson" - i wtedy nadeszło ostatnie paręnaście minut filmu, które wgniotło mnie w fotel, zafundowało łzawy demakijaż spowodowało przemieszczenie szczęki względem reszty twarzy o jakieś stoparedziesiąt centymetrów w dół. no i muzyka zimmera mimo wszystko robiła swoje, nawet w tych najnudniejszych fabularnie monentach można było przynajmniej nacieszyć uszy